Zapraszam do poznania kolejnego ciekawego człowieka. Hanna "Zielicha" Świątkowska- Wiedźma o wielkim sercu. Rośliny zdradzają jej swoje różne sekrety... Poznałam ją pewnego lutowego zimnego dnia, kiedy to zaprosiłam Zielichę na warsztaty zielarskie do Gdyni. Spędziłyśmy kilka intensywnych dni, a jej czar do dziś w mym sercu gości.
Kim jest Zielicha? Według dyplomu –
zootechnikiem. Z zamiłowania, wyboru i wiedzy – zielarką, terapeutką,
społecznikiem – wiedźmą we współczesnym wydaniu. Jej wielkie pasje to piękno,
sztuka w każdej formie oraz Natura. Ta przez duże N, dająca i szczodra. Bywa
poetką, hafciarką, autorką kulinarnych i leczniczych zastosowań ziół – tych
dzikich i tych przez ludzi hodowanych. Nieustannie poszukuje: wiedzy, emocji –
i ludzi!
Szczególne
miejsce w jej działaniach zajmuje wiedza kulinarna – z wykorzystaniem roślin
dziko rosnących – przetwórstwo „zielarskie”, ale także ruch, dźwięk, kolor,
światło, hydro i arteterapia. Wszystkie te elementy stanowią części składowe
„docierania do własnej rzeczywistości”. Jedynej i niepowtarzalnej dla każdego...
Jest miłośniczką muzyki, teatru,
sztuki – i życia. „Homo sum” – nic co ludzkie nie ma prawa być deptane ani
poniżane – to dewiza, która ją prowadzi…
Mieszka w Górach Świętokrzyskich
w Bodzentynie, a warsztaty zielarskie, zarówno dla dzieci jak i dorosłych,
prowadzi w Makoszynie, gdzie ma swoją własną chatę Wiedźmy.
Co to znaczy być Wiedźmą w XXI wieku?
Hanna „Zielicha” Świątkowska:
Być wiedźmą, niezależnie w którym wieku i okresie, to znaczy mieć wiedzę. Jakąś
inną, odmienną, różniącą się od codziennej.
Głębszą? Staranniej dobraną? Odbiegającą od norm?
To na pewno… Wiedźma to „tak
która wie”, prawda? Taka wiedza jest czymś, czego trzeba szukać. Stale i
nieodmiennie odkrywać. Albo przywoływać dawną. Wiedzący to zazwyczaj ktoś,
czyje życie polega na szukaniu i gromadzeniu wiedzy. A także na jej roztropnym,
mądrym wykorzystaniu. Na stałym, cierpliwym dążeniu do harmonii. I tej harmonii
poszukiwaniu. W duchowości, Naturze, sztuce, w każdym aspekcie życia właściwie.
Ciągłe poszukiwanie i odkrywanie… Nie tylko w XXI w zresztą…
Współczesność stawia chyba
inne wymagania niż dajmy na to, X, XV lub XIX w.
Oczywiście. Rzeczywistość, w
jakiej żyjemy, jest zdominowana przez
świat nauki racjonalnej, technologie i pośpiech. Umiemy dziś, jako ludzkość, wytłumaczyć zjawiska i rzeczy
do niedawna uznawane za cuda lub zjawiska nadprzyrodzone. Chociaż nadal są
przecież i takie „o których nie śniło się
filozofom”! Ale mamy komputery, super szybkie łącza i komunikację; zaglądamy w
głąb żywych komórek i w kosmos. I z tej racjonalnej wiedzy jesteśmy dumni
– w wielu wypadkach słusznie. Jest
tylko jedno „ale”. Na fali naszej euforii zapominamy o pokorze. O wielu
wiekach, które nas aż tutaj doprowadziły. A żyjąc w biegu, z dnia na dzień, nie
mamy czasu pomyśleć o korzeniach tej wiedzy i skrzydłach, dzięki którym była
ona (i jest nadal) w ogóle możliwa. Skrzydłach marzeń i duchowości… Takiej samej dziś jak przed wiekami. I równie
nieuchwytnej. Niemożliwej do racjonalnego zbadania! Strażnicy korzeni i
najgłębszych duchowych źródeł w każdym czasie i miejscu to właśnie Wiedzący.
XXI w daje ogrom możliwości.
Tak, przede wszystkim jeśli
chodzi o kontakt z ludźmi, szukanie wiedzy i umiejętności, korzystanie z
nieosiągalnych jeszcze niedawno źródeł. Nie zastąpią one praktyki, ale
ułatwiają życie. Wiedźmom także…
Reasumując – współczesna wiedźma to, strażniczka wiedzy i duchowej spuścizny?
A także niezmiennie szukająca.
Nie gardząca tym, co współczesność niesie, w
pełni świadoma możliwości i ograniczeń „swojego czasu”. I traktująca te
możliwości raczej instrumentalnie. Nieodmiennie „wpleciona” w harmonijny rytm
Natury. Może dlatego tak mocno zazwyczaj „zrośnięta” z zielarstwem...
Jak ludzie reagują, kiedy na
pytanie czym się zajmujesz: mówisz jestem Zielarką, Wiedźmą? „Prześladowania”
chyba już nam nie grożą?
Prześladowania raczej nie (śmiech).
Chociaż pojawia się pytanie, czym są prześladowania? Jeszcze niedawno można
było odczuwać wyraźny ostracyzm. Ostatnio, dzięki „modzie” na różnorodną
duchowość, raczej się nie zdarza… Zabawne – często łatwej zaakceptować
rozmówcom „szamanów” niż „wiedźmy” (cudzysłowy
są celowe!). Kwestia egzotyki? Możliwe (śmiech).
A reakcje? Na ogół są zgodne z
przyjętą normą – od zainteresowania przez
zdziwienie, obruszenie, do niedowierzania…
Zresztą – słowo „zielarka” nie
jest utożsamiane z „wiedźmą”. Zielarzy jest całkiem sporo, ludzie przywykli do
ich obecności. Są zielarskie sklepy, kursy, strony internetowe… Współczesność
nie tylko nie odebrała statusu zielarzom, ale wręcz szuka ich wiedzy!
Wiedźma to co innego. Implikacje
tego słowa są znacznie bardziej pejoratywne…Dopiero wyjaśnienie jego rdzenia,
„ta, która wie”, zmienia zwykle punkt widzenia. A jest też trochę tak, że,
szczególnie ostatnimi laty, wiele kobiet
wręcz się z „wiedźmą” utożsamia. Często nie bezpodstawnie…
Wiedzący byli, są i będą – jak
wieki temu tak i dziś. I za wiele lat… Taka wiedza, eklektyczna i nie całkiem
racjonalna, jest ludziom po prostu potrzebna. Jak się ich nazywa to często
kwestia semantyczna.
Od jak dawna przyjaźnisz się z Matką Naturą?
Od zawsze. Nie pamiętam czasu,
kiedy ten obszar nie był dla mnie wyzwaniem, źródłem radości, poszukiwań,
spokoju… Jako dzieciak kochałam być w lesie. Albo w ogrodzie – im bardziej
dzikim, tym lepiej… W ostateczności – na Plantach (śmiech). Byle zielono
i kolorowo. Albo biało. Albo i deszcz w liściach. Spędzałam z Naturą mnóstwo
czasu, nie myśląc wówczas dlaczego. Tak po prostu było mi lepiej!
Pamiętasz ten moment w swoim życiu, że stwierdziłaś: Będę Zielichą?
O tak, bardzo dobrze pamiętam (śmiech).
Ale to był moment, że tak to ujmę „komercyjny”. Od kilkunastu już lat wówczas
pracowałam z roślinami i wśród roślin, uczyłam się ich stosowania, zbioru,
konserwacji, szukałam „klucza”. Szukam zresztą nadal, to nie jest wiedza do
zaszufladkowania! Wtedy pojawiła się idea „zielarskiej kuchni”. Praca w
Stowarzyszeniu „Odnowica”, bliskim moim pomysłom. Później – regularne zajęcia
zielarskie w „Szkole Wrażliwości Kapkazy”. No i trzeba było znaleźć jakąś
nazwę, hasło. „Zielicha” pojawiła się z kilku różnych określeń zielarek, bardzo
odległych w czasie… I została (śmiech).
„Zielichą” zostałam później niż
zielarką. Natomiast decyzja o pracy z roślinami nie jest aż tak oczywista. Ciągnęło
mnie do niej najwyraźniej. Chociaż w dzieciństwie pomaganie babci – zielarce
traktowałam raczej jako konieczność… Nie, momentu, kiedy postanowiłam, że tak
będę żyć, chyba nie pamiętam. Gdzieś na obrzeżach codzienności zielarska wiedza
zawsze była. I była potrzeba uzupełniania tej wiedzy innymi, wspomagającymi
elementami. Stałe szukanie nowych ścieżek, sprawdzanie, rezygnacja z jednych,
fascynacja innymi…Na pracę wiedźmy składa się wszystko, co ludzkie. A jest tego
tak bardzo wiele!
Do tego, żeby być wiedźmą, trzeba mieć chyba dar prawda? Sama wiedza
nie wystarczy...
Sam wiedza na pewno nie. Ani sam
„dar”. Ale też jest trochę tak, że tego typu wiedzy nie szuka i nie próbuje
gromadzić ktoś, kto nie ma „daru”… Jak ze wszystkim w życiu – najlepszym lekarzem,
inżynierem, pisarzem, nauczycielem itd. jest zawsze pasjonat.
Oczywiście.
A wiedza zielarska – i ta jej
towarzysząca – nie jest ujęta w żadne ramy w zasadzie! Nie ma „szkół dla
wiedźm”, kursy zielarskie w gruncie rzeczy uczą dosyć wybiórczo i zazwyczaj bez
praktyki… Nie ma zatem możliwości „stania się” zielarzem, wiedźmą itp – wbrew
sobie!
Tej wiedzy, bardzo indywidualnej,
bardzo bogatej, bardzo różnorodnej, trzeba szukać. Zbierać po kawałeczku,
chwytać drobne nitki i sygnały – i dochodzić po nich do kłębka, do źródeł. Po
drodze nierzadko okazuje się, że to nie to. Że ten konkretny pomysł, ta
umiejętność – to nie dla mnie. Albo inaczej – że jeszcze nie. Za wcześnie bywa
na kolejne „stopnie wtajemniczenia”.
Myślę, że do tego właśnie potrzebny jest rodzaj daru.
Zdecydowanie
tak. Umiejętność wyboru, zachowania proporcji. Decydowania na bieżąco jaki
rodzaj i jaki zakres umiejętności jest w danym momencie optymalny. Dla mnie
samej i dla ludzi, z którymi pracuję. W różny sposób…
Zielarstwo samo w sobie to
głównie wiedza o roślinach i ich właściwościach. Już sam ten zakres jest
olbrzymi i trzeba nauczyć się wybierać. A co dopiero, kiedy te umiejętności
chcemy uzupełniać? Wówczas zakres poszerza się po stokroć albo i więcej!
Pasja, trochę talentu, zamiłowanie
– jeżeli to nazywamy darem, to z pewnością jest to niezbędne!
Jak przebiegał Twój proces nauki?
Proces mojej nauki nie
„przebiegał”. On trwa. I będzie trwał tak długo, jak długo starczy życia…
Nauki, ani zielarskiej, ani tej bardziej duchowej, nie da się zamknąć w ramy
„od – do”. Zbyt obszerny to zakres, zbyt zmienny i nieobliczalny. Zależny
od tak wielu czynników…To, co wiem do
tej pory, zbieram od dzieciństwa. Na dobrą sprawę, kiedy próbuję uporządkować
wspomnienia, nie wiem kiedy się zaczęło. Od babci (była zielarką), wymagającej,
aby pomagać jej w zbieraniu roślin? Ich porządkowaniu, konserwacji,
zagospodarowaniu? Od taty, kochającego wszelkie włóczęgi i obserwacje? I „świat
tajemnic wszelkich”? Oraz gorące dysputy? Od dziadzia, wędkarza i uważnego
badacza, umiejącego zamienić nudne siedzenie nad wodą w pasjonującą przygodę?
Doskonałego gawędziarza przy okazji? Drugiej z babć i mamusi – żyjących zawsze
w gotowości pomocy?
Faktycznie dużo wody w tym stawie.
W gruncie rzeczy nie jest to
chyba ważne, która kropla była dla mnie tą decydującą. Z pewnością wzorce
zachowań, szacunek dla Natury, tradycji, umiejętność szukania – i znajdowania wiedzy, wyniosłam z
dzieciństwa. Wraz z graniczącą z uzależnieniem pasją czytelniczą (śmiech).
No tak, ale to był zaledwie
początek. Z całkiem sporą przerwą, kiedy zwracałam się raczej w stronę
literatury, sztuki, teatru. Potem studia – nie, nie botanika ani ogrodnictwo...
Zootechnika. Która, notabene, dała mi całkiem solidne podstawy do wiedzy
medycznej…
Dzieci, o których zdrowie
trzeba było zadbać. A zawsze wolałam
Naturę niż syntetyki. Takich też szukałam lekarzy. I od takiego usłyszałam: „w
zasadzie to po co pani przychodzi? Pani sobie świetnie radzi beze mnie…” (śmiech).
Cierpliwie, kropelka po kropelce...
Tylko cierpliwie... Książki,
czasopisma, rozmowy. Czas, który, nie pracując zawodowo, wykorzystywałam na
coraz to nowe poszukiwania. Wówczas to już było zielarstwo – tak mi się
przynajmniej zdawało. A przynajmniej wiedza o ziołach…
Później przyszła fascynacja tym,
co zwykło się nazywać „ezoteryką”, żeby było zabawniej, głęboko zakorzeniona w
wierze chrześcijańskiej. A wiara to tylko krok do medytacji i życia w radości.
A w każdym razie – dążenia do takiego życia… Był też czas poświęcony psychice i
jej zawiłościom.
Sporo nauczyłam się od synów i
ich rówieśników. Świat energii i operowania nią, dzięki nim dla mnie dostępny,
otworzył zupełnie nowe perspektywy. A później? Cóż, jest takie powiedzonko, że
dostajemy tyle, ile możemy unieść. Często nie musiałam już szukać – ludzie i
wiedza pojawiały się same. Jedne pozostały, inne nie. Włączył się prosty
„mechanizm intuicji”. Tak, to już był czas, kiedy umiałam z niej korzystać. Na
tyle, żeby nie zejść na manowce. I nie sięgać po zbyt wiele…
Po drodze były kursy – zielarski,
praca z uzależnieniami, arteterapia. Każdy z nich zostawił mi jakąś cząstkę,
poszerzył kolejne horyzonty.
I tak jest do dziś. Spotkania z
ludźmi, praca nad sobą, głębokie zakorzenienie w historii. I ciągły, tyleż
niezmienny co bezcenny, czas kontaktu z Naturą. Dającą, szczodrą, harmonijną.
Niezawodną.
To wszystko wcale nie znaczy, że
jestem człowiekiem bez problemów,
słabości lub zachwiań. Ale moja praca jest pasją – teraz i wiele lat wstecz. A
mam spokojną nadzieję, że także na kolejne lata.
Można powiedzieć, że masz bardzo wymagającą szefową. Cała Twoja praca
jest praktycznie jej podporządkowana. Jak to jest być „na etacie” Natury?
Natury nie traktuję jak
szefowej – raczej jak sprzymierzeńca i bezcenne, niewyczerpane źródło. Nie tylko
surowca roślinnego – także spokoju, wyciszenia, regeneracji.
To niezawodna nauczycielka,
wymagająca, nieobliczalna często i kapryśna, ale wspaniała! Tu nic nie jest
niepotrzebne!
Nie nazwałabym cykliczności mojej
pracy podporządkowaniem. Dopasowaniem – owszem. Oczywiście jeżeli pod słowem
Natura rozumiemy wszystkie zjawiska, takie jak pogoda, pora roku, fazy księżyca
itp.
Czy jest wymagająca? W zasadzie
nie (śmiech). Natura nie wymaga przecież ode mnie niczego. Ani wytężonej
pracy, ani pośpiechu, ani nawet jakichkolwiek efektów. Ona jest, niezmienna w
swej różnorodności, bogata, jak wspomniałam szczodra i niezawodna. Otwarta i
dostępna, pozwala czerpać do woli. To raczej ludzie, zawsze oczekujący efektów,
wywierają presję, okazują niecierpliwość, czasami wręcz wymagają niemożliwego!
Nieraz zastanawiam się dlaczego tak trudno nam zaakceptować fakt, że jesteśmy
Jej częścią?
Nie, nie czuję się „pracownikiem Natury”. Raczej
obserwatorką, uczennicą – i w jakimś stopniu strażniczką. Maleńkim stopniu,
biorąc pod uwagę Jej potencjał, ale jednak.
Na czym polega praca zielarki? Powszechnie raczej funkcjonuje
wyobrażenie zielarza pracującego w sklepie zielarskim i sprzedającego gotowe
mieszanki ziołowe...
Faktycznie, taki jest
najpowszechniejszy obraz. Łatwo zrozumieć, dlaczego, znając oczekiwania współczesnego człowieka. I tu z góry mówię –
ja nie potępiam, nie osądzam, nie krytykuję nawet. Nie poczuwam się do
jakiegokolwiek prawa ferowania wyroków. Ale rzeczywistość mamy, jaką mamy. Ja
też z niej wyrosłam, znam i rozumiem jej mechanizmy. Lis z „Małego Księcia”, w
pierwszej rozmowie z pozaziemskim gościem wyjaśnia mu, dlaczego ludzie nie mają
przyjaciół… Pamiętasz?
„Ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi”…
„Ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi”…
No właśnie. To w gruncie rzeczy
ten sam schemat. Przyzwyczajamy się wszystko mieć gotowe, na wynos, najlepiej
ładnie opakowane i z datą ważności. Obecnie stokroć bardziej niż w czasach,
kiedy De Saint Exupery pisał swój baśniowy moralitet (śmiech).
Przepraszam, zapędziłam się. Nie
o tym miałam…
Praca zielarki, hmmm. Najprościej
odpowiedzieć, że na zbieraniu i konserwowaniu roślin leczniczych. No i,
oczywiście, na pomaganiu ludziom szukającym pomocy… Tyle, że to też nie takie
proste. Sporo zielarzy leczących przy pomocy roślin opiera się na surowcach
kupowanych w sklepach. Naprawdę mało jest osób, które same gromadzą materiał
roślinny!
Trochę zapewne dlatego, że zioła
trzeba zbierać tam, gdzie nie ma zanieczyszczeń. A takich miejsc jest już mało.
Ja miałam szczęście – los zaprowadził mnie w świętokrzyskie, a to jedna z
niewielu enklaw praktycznie bez przemysłu w naszym kraju!
Ale i tutaj nie da się gromadzić
wszystkiego. Wiele roślin wymiera, są takie, które, niedawno jeszcze pospolite,
teraz naprawdę trudno znaleźć. Są też rośliny chronione – częściowo lub całkowicie.
Tych nie zbieramy w stanie dzikim, nawet jeżeli w danym środowisku jest ich
sporo! Trzeba bazować na uprawach… No i, jak w każdym środowisku, nie wszystkie
gatunki, które chciałoby się „mieć pod ręką”, tutaj akurat rosną! Niektóre
można, fachowo mówiąc, introdukować, czyli posadzić z nadzieją, że się
zaaklimatyzują. Ale tez nie wszystkie (śmiech).
Zielarz – praktyk, szukający i gromadzący rośliny samodzielnie, wszystko
to musi wiedzieć – i brać pod uwagę.
Tak. Poza tym takiej pracy trzeba
poświęcić wiele czasu i uwagi. Trzeba umieć uzbroić się w cierpliwość i pokorę
– Natura często, z naszego punktu widzenia, „płata figle”. Przynosi deszcz i
chłód kiedy nam pasowałaby piękna pogoda. Przymrozki nie w porę, lata suche i
gorące, zmieniające rytm wegetacji. Nieznacznie oczywiście, ale często wymaga
to zmiany planów, powoduje natłok pracy na przemian z okresami „zastoju”. Tutaj
nie da się niczego wymusić. Dlatego trzeba zawsze być elastycznym, czujnym,
uważnie obserwować.
I wpasować się w ten rytm –
pozornie niezmienny, a jednak nieobliczalny!
Jest jeszcze drugi „nurt” tej pracy, ludzie.
A wraz z nimi ich problemy, lęki,
fobie, niepokój i, co za tym idzie – choroby. Porządkowanie całego „bałaganu”,
jaki zwykliśmy sobie fundować w organizmach i psychice, to zadanie prawdziwie
tytaniczne. Ale, i tu może powiem dosyć nietypową prawdę, nie jest to moje
zadanie. Uporządkowanie własnych problemów zawsze leży w rękach tego, kto te
problemy ma. „Ja mogę tylko pokazać drzwi, otworzyć je musisz sam” – to zdanie, pochodzące z
kultowego w wielu środowiskach filmu „Matrix”, bardzo dobrze ilustruje zadanie
zielarza - terapeuty. Oczywiście w ogólnym rozrachunku, bo metod „otwierania”
drzwi jest wiele.
I to pewnie jest najważniejsze zadanie – pokazać te
metody, nauczyć ich.
A często nawet przekonać, że
są faktycznie skuteczne. Terapia
zielarska opiera się o rośliny lecznicze, to oczywiste. Ale stosowanie roślin,
podobnie jak jakichkolwiek innych medykamentów, nie zda się na wiele, jeżeli
nie włożymy w kurację nieco wysiłku. Troski. Po to chociażby, żeby przekonać
się, że możemy… Mam na myśli rzecz jasna kuracje złożone i długotrwałe.
Dotyczące schorzeń i zaburzeń przewlekłych.
Są i takie chwile, kiedy pomoc
zielarska dotyczy działań doraźnych – i to także jakaś część mojej pracy.
Wówczas zdaję się całkowicie na naturalne „siły przyrody”, których potęgi i
skuteczności nie sposób zanegować…
W gruncie rzeczy to jest chyba
pracy zielarskiej część najważniejsza – znać i umieć zastosować, z korzyścią
dla siebie i innych, siłę Natury. Cała reszta to tylko narzędzia… Będąc zielarką, mam w roślinach stałych, niezawodnych
sprzymierzeńców. Wiem ile umieją zdziałać, także dla nas, jeżeli korzystamy z
nich mądrze. Uczmy się tego.
(zdjęcie z archiwum Zielichy)
*Żaden z zamieszczanych wywiadów nie jest tekstem opłaconym ani pisanym na zamówienie. Materiał jest sponsorowany przez samo życie i autorka tekstu czerpie z niego korzyści jedyne duchowo-towarzyskie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.