Sześć lat temu, nawet w
najśmielszych snach nie przypuszczałam, że wyląduję tu gdzie jestem, w
pogodnym, kolorowym, twórczym miejscu, wykonująca pracę, która stała się pasją,
która przemienia mnie i ludzi, którzy do mnie przychodzą. Dziś sama nie wiem
kiedy i gdzie to wszystko się zaczęło… Proces dochodzenia do siebie, odkrywania
wewnętrznej prawdy, przemiany z szarej istoty, w pięknego motyla.
A było to tak...
Moje życie sprzed pierwszym
kontaktem z masażem Lomi Lomi Nui, mogę śmiało porównać do stereotypowej
emerytury. Tendencja ewidentnie spadkowa, zatracanie smaków, barw, słuchu.
Ciepłe kapcie i bezruch. Do tego moje ciało fizyczne przechodziło katusze,
bolał mnie każdy centymetr, lekarze nie wiedzieli co mi dolega, a w wieku 25
lat brałam już trzy różne tabletki na nadciśnienie i jedną na serce… Byłam
chodzącym wrakiem tuż przed kasacją. I jak to bywa we Wszechświecie, pojawia
się pomoc w odpowiednim momencie. Dzięki przypadkowo-nieprzypadkowemu
spotkaniu, trafiłam do masażysty Lomi Lomi. Racjonalna, poukładana Agnieszka,
miała już dość samej siebie, bólu, tabletek i mądrych głów w białych kitlach.
Zwróciła się w kierunku czegoś innego. Bardzo potrzebowałam ukojenia, a znane
mi środki łagodzące nie pomagały. I tak stary dobry Internet przyszedł z
pomocą… Poczułam, że ta metoda pacy z ciałem może zadziałać. Nie spodziewałam
się takiego skoku!
Masaż wywrócił do góry nogami mój
skostniały i bez wyrazu świat. W trakcie, miałam wrażenie, że się
przepoczwarzam. Z masy bezkształtnej i szarej wydobywało się na świat coś
pięknego. Jakby masażysta ściągał ze mnie dłońmi starą skórę i pomagał w
ponownych narodzinach. Towarzyszył temu ból mięśni, różne stany emocjonalne,
fala starych wspomnień. Nigdy mój racjonalny świat nie doświadczył ogromu
piękna i niewytłumaczalności tego, co się działo…
Dziwnie przyjemną wydawała mi się
też myśl, że oto całkowicie oddałam się w czyjeś ręce. Nie bez oporów rzecz
jasna i nie od razu pojawiła się świadomość, że ktoś się mną opiekuje, troszczy
tak po prostu. Bez oczekiwań, daje z siebie to, co potrafi i może. Przez kilka
sekund czułam ulgę, że nic nie muszę. Nikt ode mnie niczego nie chciał, nikim
nie musiałam się zajmować. Nareszcie ukojenie! Poczułam, że to taniec pełen
pasji i miłości, do siebie samej, drugiej osoby do mnie, tak po prostu bez
ocen, nakładek i filtrów. Ktoś dzielił się tym, co miał, a ja pierwszy raz
poczułam prawdziwą, bezinteresowną miłość, która zapoczątkowała proces zmian.
Moje życie będzie dzieliło na to
przed masażem i po. Zobaczyłam, że można cieszyć się swoim ciałem, że można
czuć się pięknie, bez kompleksów, wolna (choć przez chwilę, ale to wszystko
czułam). Tuż po wyjściu z gabinetu, na każdym kroku zaskakiwała mnie
intensywność doznań i choć dość szybko ona się ulotniła to jednak doświadczyłam
stanu innego niż szarość i bezsens. Pamiętam, że po raz pierwszy zadałam sobie
sprawę z tego, że świat ma kolory, a nie tylko jeden szary… Przez chwilę, ale
jednak… poczułam coś idealnego i pamiętam, że wtedy postanowiłam sobie, że będę
dążyła do tego by zdarzało się częściej, ale o zwykłej porze, w zwykłe dni, a
nie tylko od święta. Wymagało to ogromnej pracy, determinacji, potu, upadków,
ale w końcu się udało, a Lomi Lomi było tego pięknym i wyzwalającym początkiem.
Najtrudniejszy pierwszy krok
Pamiętam, że zapytałam mojego
masażystę, co mogę zrobić, żeby ludzie po kontakcie ze mną czuli się jak ja po
lomi? Powiedział: - Jak to co, musisz iść na kurs i zacząć masować. Przyjęłam
to wtedy jako dobry żart! Broniłam się przed tym pomysłem pół roku. Ciężko mi
było wyobrazić sobie siebie masującą, dotykającą obcych ciał. Przecież jestem
dziennikarzem, człowiekiem słowa większość czasu spędzającym przed komputerem
albo na rozmowach z ludźmi. Nie, to nie dla mnie. Coś jednak nie dawało mi
spokoju, jakby „ziarno Lomi” wskoczyło do mojego brzucha i rosło z miesiąca na
miesiąc, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Kiedy stało się już sporą rośliną,
nie sposób było ignorować głosu, który wręcz nakazywał zrobić coś ze swoim
życiem. I tak znalazłam cudownych nauczycieli Lomi Lomi Nui, Danutę i Jerzego
Adamczyków, którzy zatroszczyli się o mnie jak o własne dziecko, nakarmili
miłością i wypuścili w świat bym leciała wolno. Choć od mojego szkolenia mięło
sporo czasu, do dziś mamy z sobą połączenie, to wyjątkowa relacja, która
zostaje w sercu na całe życie.
Pamiętam, że nie miałam ani
grosza na kurs, ale już bardzo chciałam w nim uczestniczyć. A wiemy jak to
jest, kiedy mówi się Wszechświatowi TAK. Zakręcił rogiem obfitości i w ciągu
dwóch tygodni wpłynęła na moje konto dokładnie taka suma pieniędzy jakiej
potrzebowałam! Zapłacono mi zaległości dziennikarskie za pierwszą książkę.
Starczyło jeszcze na stół do masażu. Magia zaczęła pracować na moją korzyść.
Wpadłam całą sobą w ten hawajski świat dotyku bezwarunkowej miłości i
transformacji. Na tyle mono, że zrezygnowałam z regularnej pracy by dać szansę
samej sobie, by iść inną ścieżką, już nie rozumu, a serca. Po półtora roku od
pierwszego kursu, byłam już instruktorem masażu i dziś czerpię ogromną
przyjemność z dzielenia się tym, co mi przekazali moi nauczyciele. Dwa razy w
roku Polskę odwiedza Susan Pa'iniu Floyd z Hawajów i pod jej okiem można
rozwijać się dalej. Spotkania z Susan też nie sposób opisać… Ona emanuje
miłością, otula puchatą pierzynką, a kiedy kogoś dotknie podczas masażu czy
przytulając serdecznie, ten automatycznie otrzymuje jakąś cząstkę jej
umiejętności, bo po kursie już masuje zupełnie inaczej…
O co tyle krzyku?
Słowo Lomi oznacza: ugniatać, uciskać, pracować nad
wnętrzem i zewnętrzem, to w wolnym tłumaczeniu „dotyk miękkiej łapy
zadowolonego kota”. Jest hawajskim słowem oznaczającym masaż. Kiedy powtórzymy
dane hawajskie słowo, zwielokrotnia się jego moc i jakość. To tak jakby „masaż
masaż”, czyli coś zdecydowanie więcej. Hawajskie Nui oznacza: jedyny w swoim
rodzaju, ważny, szczególny. Tyle nazewnictwa. U Hawajczyków nic nie jest
oczywiste, a słowa mają tyle znaczeń, jak prezent zapakowany w prezencie…
Pierwotnie masaż Lomi Lomi Nui praktykowany był w
świątyniach hawajskich, wykonywany przez kahunów - mistrzów uzdrawiania,
strzegących hawajskich mądrości. Osoba masowana kładła się na kamiennym
ołtarzy, podgrzewanym pod spodu świętym ogniem. Sama ceremonia masażu była
niezwykle uroczysta, podniosła, w akompaniamencie uzdrawiających pieśni i
modlitw. Przygotowywała masowanego do nowego etapu życia. To jak swoista
inicjacja. Lomi Lomi Nui oczyszcza ciało i umysł z tego, co zbędne, ciężkie, a
w miejsce starego przynosi nową energię, siłę, gotowość do zmian.
Co ciekawe, nie każdy mógł doświadczyć tego kociego
dotyku. Ten był zarezerwowany tylko dla ważnych osób w społeczeństwie. Bardzo
często władcy przed podjęciem trudnych decyzji byli masowani przez wiele
godzin, a nawet dni (zmieniali się jedynie tancerze). Tak długo, aż mieli
czyste ciało i umysł. Wtedy byli gotowi wydać osąd najlepszy z możliwych.
Lomi Lomi idzie
również w parze z filozofią huny, która opiera się na harmonii z całą przyrodą, łącznie ze wszystkimi ludźmi,
miejscami czy rzeczami. Człowiek jest traktowany holistycznie. Zdrowie
to nie tylko dobry stan fizyczny, ale również emocjonalny, bo jak mówi
hawajskie powiedzenie: „Jak wewnątrz, tak i na zewnątrz”, a „Świat jest
taki, jaki myślisz, że jest”. Jeśli emocje są chore, ciało również nie
może być zdrowe. Zadaniem masażu jest przywrócenie pacjentowi
wewnętrznej równowagi, która gubi się w natłoku codziennych spraw. A co
najważniejsze do wykonywania tego masażu nie ma przeciwwskazań, jedynym jest
tylko białaczka. Trafiają do mnie osoby z naprawdę przeróżnymi schorzeniami, a
nawet rakami. Pamiętam jedną kobietę, która przeszła operację kręgosłupa.
Wycięto jej też mięsień, bo zamieszkał tam rak. Kilka kręgów było sztucznych,
gdzieś mieściła się też metalowa wstawka. Pamiętam że popłakała się z radości,
że chcę ją pomasować, bo wszyscy się boją ją nawet dotknąć, a ona potrzebowała
ukojenia i dotyku, relaksu i czegoś innego, niż pamięć o chorobie.
Jak działa?
W trakcie masażu można doświadczyć głębokiego
kontaktu z własnym ciałem, uczuciami i duszą. Jest to więc niezwykła,
prawdziwie oczyszczająca i uzdrawiająca podróż. Dla każdej osoby
może to być doświadczenie innego rodzaju. Bardzo często podczas masażu
pacjentowi przychodzą do głowy nowe rozwiązania starych problemów, czuje
przypływ siły i gotowość do zmian. Żegna się z tym, co jest mu w życiu zbędne,
odprawia natrętne myśli, a w ich miejsce zaprasza spokój. Bywa też tak, że do
głosu dochodzą emocje, które długo były tłumione. Następuje ich uwolnienie,
czasem łagodne, innym razem gwałtowne jak hawajski wulkan. Cały masaż odbywa
się w atmosferze miłości, akceptacji i święta.
Lomi Lomi to dla mnie masaż
idealny. Łączy oczyszczenie ciała, duszy, umysłu. Traktuje ciało jako całość -
podchodzi do niego holistycznie. Z każdym kolejnym masażem zmniejsza się
napięcie na karku, nogi stają się bardziej elastyczne, a umysł wycisza.
Najpiękniejszy moment to kiedy po masażu patrzę na swoją twarz w
lustrze i widzę błysk w oczach, odprężoną skórę i czuję się jakbym właśnie
obudziła się z pięknego długiego snu. Snu który regeneruje, odżywia i uzdrawia.
Jeśli tylko się na to otworzę. Polecam wszystkim niezależnie od wieku, stopnia
zestresowania, nastroju i wiary w hula-huna-hokus-pokus.
Jedni odbierają Lomi Lomi Nui jako masaż wspaniale
relaksujący, inni jako uzdrawiający, dający uwolnienie od zmartwień i stresu,
jeszcze inni spotykają się z sobą prawdziwym. Tu nie ma miejsca na rutynę czy
przewidywalność. Doświadczyłam na sobie niezliczoną ilość sesji Lomi Lomi, każda
była inna, każda dotykała czegoś nowego we mnie i przynosiła przeróżne
informacje o mnie.
Dla mnie jako masażystki i instruktorki każda
sesja jest niezwykłym spotkaniem z drugim człowiekiem. To radość, miłość,
cudowny taniec, medytacja i harmonia. Każde ciało jest święte, piękne i
zasługuje na szacunek. Kiedy masuję liczy się tylko osoba, która leży na stole.
Wszystkie sprawy, które mogą przeszkodzić w masażu zostawiam za sobą, w głowie
pojawia się pustka, a w ciele chęć do podążania za każdym napięciem jakie
napotkają na swojej drodze moje ręce. Nie ma dwóch takich samych sesji.
Najpiękniejszym momentem jest ten tuż po masażu. Osoba schodzi ze stołu, ubiera
się, pije wodę, dochodzi do siebie. Nie mogę się nadziwić i napatrzeć, bo oto
siedzi przede mną ktoś z nową twarzą, łagodną, rozluźnioną, z pięknym błyskiem
w oku. Dla mnie każda jedna osoba zaczyna świecić. I okazuje się, że klienci
też to widzą. Cieszę się, że mogę być z nim w takich momentach. To dla nich
ważne chwile, bo mogą doprowadzić do głębokiej przemiany.
Na Hawajach masaż nie jest niczym dziwnym. Jest naturalny
jak odżywianie. W rodzinach każdy może masować każdego i jest do doskonały
sposób by naprawiać i pogłębiać relacje. Spotkałam już osoby, które zjawiały
się na moim kursie kursie tylko dlatego, że chciały masować swoje dzieci, czy
partnerów, a nie zarobkowo. Pamiętam wzruszającą historię opowiedzianą na
kursie instruktorskim przez Susan. Jej ojciec chorował na raka. Na kilka dni
przez śmiercią poprosił swoje córki i żonę o Lomi Lomi. Trzy kobiety dzieliły
się miłością z tym, którego kochały, jednocześnie żegnając się z nim w
przepiękny sposób.
Bardzo ciężko jest opisać sam masaż. To tak jak
opowiedzieć jak smakuje owoc mango, kiedy się go wcześniej nie jadło. Można to
porównać do czegoś, ale nie odda esencji. Dopiero doświadczenie przynosi
odpowiedzi.
W skrócie wygląda to mniej więcej tak: masażysta porusza
się wokół stołu tanecznym krokiem, jego ruchy są płynne i łagodne. Masaży
wykonywany jest dłońmi i przedramionami. Taniec służy rozluźnieniu ciała
masażysty, integracji obu półkul mózgowych, a także poprawia elastyczności
bioder i całego kręgosłupa. Pomaga osiągnąć jedność ciała z umysłem. Rytm
kroków jest zgrany z biciem serca i oddechem. W trakcie pracy masażysta
łagodnie porusza biodrami, budząc w sobie ogień przynoszący oczyszczenie ciała,
plecy są wyprostowane, kolana ugięte, w dużym rozkroku, zaś bose stopy
utrzymują kontakt z podłożem. Standardowo sesja trwa od półtorej godziny do
dwóch godzin, choć zdarza się i dłużej. Wszystko zależy od potrzeby ciała. Czas
przestaje istnieć, bo nie on tu jest najważniejszy. Moja najdłuższa sesja
trwała cztery godziny...
Niezwykłe przemiany
Dopiero teraz, z perspektywy
czasu widzę jak zmienił się mój styl i jakoś masażu. Im więcej pracy wykonałam
nad sobą, tym więcej mogę przekazać klientom, tym głębiej wczuwam się w ich
ciało. Zmieniam się ja, zmieniają się moi klienci (a nawet kraje w których masuję :-)). To ciągła wymiana i
przygoda. Bo kurs Lomi Lomi to nie tylko mechaniczne uczenie się poszczególnych
ruchów. To kilka dni bycia na starożytnych Hawajach, z wiedzą, która dotyka
serca i przynosi zmiany, jeśli się na nie otworzyć. To poznawanie własnego
ciała. To chłonięcie kultury, filozofii, Ducha Aloha, miłości, akceptacji.
Nauka tańca hula i masażu żywiołami. To także poznawanie tradycji i rytuałów,
które można włączyć do codziennej praktyki, by każdego dnia pamiętać o tym, co
jest ważne. Siedem zasad huny staje się czymś, czym się żyje, a nie w co
wierzy. I jest też cudowny automasaż, dzięki któremu każdy może sam sobie
uwolnić napięcie z ciała, a także pogłębić wiedzę o sobie samym. Zakochałam się
w nim od pierwszego wejrzenia i teraz uczę go na swoich autorskich warsztatach.
Czym jest? Można powiedzieć, że romansem ciała, podłogi i świadomości. Tu tym,
który nas masuje jest podłoga, a także wszystko, to, co napotka ciało po
drodze.
Pamiętam, że podczas mojego
pierwszego kursu przez pierwsze trzy dni nienawidziłam serdecznie drewnianego
parkietu! Wszystko mnie bolało, a tu jeszcze miałam za pomocą podłogi naciskać
to, co właśnie było w moim ciele napięte. Szybko przeszłam do szczerej
nienawiści mojego płaskiego wroga. Wyzywałam go od twardych, chłodnych,
nieczułych i złośliwych! Zupełnie nie rozumiałam jak podłoga mogła mi pomóc,
skoro miałam wrażenie, że kiedy się na niej kładę i się po niej powolutku
„kulam”, napotykam same kamienie i kolce? Ale nie ona była winna, tylko moje
napięte ciało… Przy każdym powolnym ruchu niemal słyszałam jęk zakończeń
nerwowych, aż w pewnej chwili, tuż przed tym, jak chciałam wstać i obrazić się
na dobre, zaczęłam głęboko oddychać. Odżyłam. Zrozumiałam, jak bardzo ta
nikczemna podłoga może mi pomóc. Do dziś się przyjaźnimy.
Ta „zabawa” polega głównie na
intuicyjnym podążaniu za tym, co nasze ciało chce zrobić. Rolowanie, kulanie
się, naciskanie, podkładanie sobie różnych piłeczek pod plecy, naciąganie,
rozciąganie – wszystko milimetr po milimetrze, z zamkniętymi oczami, z pełnym
skupieniem na tym, co dzieje się wewnątrz ciała. I oddech! Głośny, uwalniający
napięcie. Każdy ruch jest uważny, spokojny, na granicy bólu. Nie ma tu jednego
przepisu na to, jak go wykonać. Po prostu trzeba się położyć na podłodze i
zobaczyć co się wydarzy, czego ciało potrzebuje, i jaki wykonać ruch, żeby
ulżyć miejscu, które jest napięte. Z czasem ta naprawdę niezwykła podróż
prowadzi do niezwykłych odkryć. Dla każdego będą inne, jedyne co trzeba zrobić
to dać sobie szansę i mieć otwartość na zmiany.
Bo kiedy już raz się decydujemy
na skok w nieznane, już nic nie będzie takie samo…
PS Słów dopełnienie: Filmik i przemykający tu i ówdzie lomi-kot...
PS Słów dopełnienie: Filmik i przemykający tu i ówdzie lomi-kot...

Tak bardzo się cieszę, że poszłaś swoją, piękną drogą serca, Agnieszko! Gratuluję odwagi i wytrwałości :) A życze? Coraz piękniejszych przemian!!! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję piękna Zielicho:)
Usuń