Dawno, dawno temu, za siedmioma morzami, siedmioma
górami i siedmioma oceanami, było sobie małe nasionko. Tak naprawdę pozbawione
życia. Ot, suchy kawałek czegoś. W zasadzie to nawet nie wiadomo było co z nim
począć, bo gdzieś się zagubiła ulotka co z niego może wyrosnąć. Wielu się nad
nim głowiło, prowadziło wielkie dysputy ogrodnicze, oglądało pod lupami i
obracało w blasku słońca.
Aż pewnego dnia pojawiła się leśna rusałka.
Uśmiechnęła się figlarnie do mądrych głów i powiedziała:
- Nigdy nie odkryjecie co z niego wyrośnie jeśli go po
prostu nie zasadzicie.
- Ale gdzie je zasadzić? Gdzie najzdrowiej?
Najoptymalniej? Gdzie będzie miało odpowiednią ilość słońca, no i jaką tak
naprawdę jego ilość potrzebuje? A co z wodą? No to też nie wiemy, czy nad rzeką,
czy na pustyni. A jaka ziemia? No przecież ziemia taka ważna! To poważna
sprawa, trzeba wziąć pod uwagę wiele różnych czynników! To bardzo poważna
decyzja!
- Zamiast tyle się głowić, po prostu je zasadźcie, o
tu, w tym miejscu, na tym wzgórzu, między tą zieloną trawą, gdzie ścieżynka
leśna z miejską się splata.
Och wielkie wywołała poruszenie propozycja rusałki,
która tak całkiem nieroztropnie chciała z małym ziarenkiem postąpić. Ale po
kolejnych naradach siwe głowy podjęły decyzję: Zasadzić, tu i teraz. Na tym
wzgórzu, gdzie ta trawa, leśna ścieżynka i miejska obok niej.
Bardzo się bali, oj bardzo. Wykopali mały dołek, z
lękiem popatrzyli na nasionko. Jak ono sobie poradzi w tej ciemnej ziemi? Czy
się przebije na światło? Czy wody mu starczy? Czy ciepło mu będzie? Z troską
wyściełali dołek wyschniętą trawą, żeby ziarenku miękko było. Wlali trochę
wody, żeby miało co pić. Przykryli pulchną ziemią, żeby miało co jeść.
I poczuli się dziwnie szczęśliwi. Ich ziarenko w końcu
było tam, gdzie być powinno. Ale czy na pewno?
Po pewnym czasie, kiedy nic nie kiełkowało, ani nawet
tyci tyci zielony kiełek się nie pojawił nad ziemią, zasępili się uczeni. Jeden
drugiego począł oskarżać o lekkomyślność i głupotę zwykłą, że tak zaszaleli
nieodpowiedzialnie. Zupełnie wbrew ich naukowej naturze. Żeby zwykłej leśnej
rusałki posłuchać i tak po prostu nasionko zasadzić. Podjęli decyzję, że należy
ziarenko natychmiast odkopać i uratować, a potem zdecydować o dalszym jego
losie. Pobiegli na wzgórze, gdzie trawa szumiała, a ścieżyna leśna z miejską
się stykały. Odnaleźli miejsce, w którym tak lekkomyślnie zakopali nasionko. I
już jeden z nich nachylił się, żeby rozkopać ziemię, kiedy zobaczyli rusałkę. Jak
śmiała się tu znowu pojawiać!? Czyż nie uczyniła wystarczająco dużo złego?
- Czego tu panowie szukacie?
- Niewiasto leśna, omamiłaś nas! W mądrych głowach
namieszałaś! Już się nie nabierzemy po raz drugi! Przyszliśmy z odsieczą, nasze
nasionko ratować trzeba! Kto wie, czy ono tam pod tą ziemią jeszcze żyje?!
Pewnie już całą wodę wypiło, a sianko już grzać przestało. Biedaczysko się tam
zmarnuje i już nigdy nie odkryjemy jaki miało potencjał i co z niego powinno
wyrosnąć! Trzeba przeciwdziałać, póki jeszcze czas, może nie jest za późno!
- Ale czyż nie byłoby rozsądniej wstrzymać się jeszcze
trochę? A co jeśli ono całkiem bezpieczne powolutku się otwiera i nieśmiało
rozeznaje w nowym środowisku?
- Nie, musimy wykopać!
- Ale zdajecie sobie sprawę z tego, że jeśli to
uczynicie, możecie je zabić? Że już nie można go po raz drugi zasadzić?
Och, znowu nastało wielkie poruszenie na wzgórzu,
pomiędzy trawą, gdzieś gdzie droga leśna z miejską się tulą do siebie.
Faktycznie, rusałka może mieć rację. A co jeśli? No co jeśli to prawda? Co
jeśli? Panowie?!
I jednogłośnie zdecydowali jednak pozostawić nasionko
w spokoju w ziemi. Z drżącymi sercami i na starych już nogach zeszli ze
wzgórza, zostawiając za sobą, trawę, dwie dróżki i rusałkę.
Mijały lata, a oni nie mieli odwagi zmierzyć się ze
swoją decyzją. Bali się tak mocno, że w chwili szaleństwa zabili nasionko!
Odebrali mu szansę na godne życie w odpowiednich dla niego warunkach! Pisali
mądre rozprawy naukowe, stawiali wiele jeszcze mądrzejszych hipotez zyskując
sobie aprobatę najmądrzejszych naukowców. Rozprawiali co mogło z nasionka
wyrosnąć, jeśli w ogóle coś… Strasznie ich sumienia męczyły. Aż znowu zjawiła
się ta leśna rusałka.
- I nad czym znowu rozprawiacie o wielcy tego świata?
- Nad losami naszego nasionka, lata temu zasadzonego
tak lekkomyślnie…
- A czy nie lepiej będzie iść i przekonać się na
własne oczy?
- Jak to IŚĆ i się PRZEKONAĆ? To przecież zbyt wielkie
ryzyko! A co jeśli odnieśliśmy porażkę i już do końca dni przyjdzie nam żyć z
jarzmem tak ciężkim, jak ciężka była ziemia przykrywająca nasze nasionko?
- A co jeśli odnieśliście sukces?
- No faktycznie, nie pomyśleliśmy o tym…
I poszły mądre siwe głowy na wzgórze. A kiedy doszły
na miejsce dostrzegły, że tam gdzie trawa, rośnie przeogromny dąb, a jego
korzenie lawirują odważnie między dwiema ścieżkami, tą leśną i miejską. I nie
widać ich początku ni końca. Uradowali się przeogromnie! I krzyczeli coś o
eurece. I wymachiwali rękoma. I kręcili ze zdumienia siwymi głowami, gdzie już
łysina spora. I pobiegli ile sił w starych nogach do laboratorium, gdzie w
szufladkach pochowane inne nasionka bez tożsamości. I poczęli je sadzić na
innych wzgórzach, między inną trawą i innymi ścieżynkami. A ich koledzy wielcy
naukowcy, kręcili głowami w niedowierzaniu, że tak to można na starość oszaleć
i z mędrca teoretycznego dojść do szaleńca doświadczalnego.
Rusałka zaś przyglądała się temu wszystkiemu z błogim
uśmiechem na rumianej buzi, przeskakując z jednego drzewa na drugie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.