Pamiętam dni, kiedy to, że mam ciało było dla mnie sprawą wyjątkowo kłopotliwą, bolesną, męczącą. Pamiętam dni, kiedy kuliłam się z bólu, kiedy tabletki łykałam jedynie po to by na chwilę nie czuć. Pamiętam dni, kiedy każdy krok sprawiał ból, że zapragnęłam w ogóle nie chodzić nigdzie. Pamiętam dni, kiedy nie wiedziałam czy mam ciało czy tylko jeden wielki balon zakończeń nerwowych. I pamiętam dzień, w którym zdecydowałam, że tak dłużej być nie może, że już dość życia w uzależnieniach, zależnościach, niewoli pod rządami bólu. Pamiętam to doskonale bo tylko jeden krok dzielił mnie od śmierci. I tylko ode mnie zależało co wybiorę. Wyciągnęłam ręce ku życiu. I od tamtej chwili na mojej drodze zaczęły pojawiać się odpowiednie osoby, które podpowiedziały odpowiednie rozwiązania.
Byłam studentką, młodą kobietą w schorowanym i starym ciele. Brałam kilka tabletek na nadciśnienie, jedno na serce i jedną na depresję. I lekarze mówili, że tak do końca życia… Byłam wrakiem. Nie zależało mi w zasadzie na niczym. Traktowałam moje ciało jako worek mięśni, który może pochłonąć wszystko, co mu podam. I tak było. Jadłam świństwa, piłam jeszcze gorsze świństwa. Wszystko co było potencjalnie zdrowe było dla mnie obrzydliwe. Kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałam: weganizm, nie wiedziałam co to jest za twór. Nie wyobrażałam sobie, że można jeść surówki, nie pić alkoholu, zrezygnować z cukru i produktów z białą mąką i drożdżami. Ale miałam dość ciągłego bólu, sięgnęłam swojego dna i bardzo chciałam się od niego odbić.
Zaczęłam od jedzenia. Przez pół
roku zmieniałam swoje nawyki żywieniowe. Nauczyłam się od nowa gotować,
smakować, czuć. Po trzech miesiącach na zapach chipsów robiło mi się niedobrze,
alkohol powodował niestrawność, mięso śmierdziało. Po trzech miesiącach
trzęsłam się z radości na widok świeżo wyciśniętego o poranku soku
marchewkowego. Zmiana nie przyszła łatwo. O nie… Tak naprawdę musiałam
motywować sama siebie. Nikt inny mi w tym nie pomagał. Każdego dnia czy mi się
chciało czy nie, wiedziałam, że to, co jem ma znaczenie, że w zależności od
tego, co zjem, tak się też będę czuła, że taką energię jaką dam ciału, taką
będzie miało cały dzień. Tylko ode mnie zależy czym się nakarmię, czym napoję.
Zawsze mam wybór. Dziś nie jem żadnych tabletek, moje ciało jest pełne siły i
energii, wolne od bólu i toksyn, które mu fundowałam. Skoro sama tego
dokonałam, Ty także możesz!
Nie wierzę w wielkie zrywy diet,
przyrzeczenia, postanowienia noworoczne. One szybko schodzą gdzieś na dalszy
plan i z dnia na dzień coraz mniej się chce, coraz bardziej przyciągają stare
nawyki żywieniowe i schematy myślowe. Tak naprawdę nie potrzebne są wielkie
daty graniczne. Zmianę można zacząć już teraz, dziś, w tej sekundzie. Obiecać
sobie samemu, podpisać umowę z samym sobą, dać szansę sobie. I… Konsekwentnie
się tego trzymać. Cóż, jeśli zadowala Cię jakość życia jakie wiedziesz, nie ma
sprawy, ale jeśli chcesz coś zmienić, coś Cię gniecie, coś nie służy… Tylko od
Ciebie zależy co z tym zrobisz. To Twoje życie! Pamiętaj jednak by nie być dla
siebie zbyt surowym. Nie ma potrzeby „mordować” się ćwiczeniami ponad miarę,
głodówkami czy coraz to wymyślniejszymi modami dietowymi. Sama byłam dla siebie
wyrozumiała. Jeśli mimo wszystko chciałam zjeść coś z „zakazanej listy”
zjadłam, wypiłam, i… najczęściej nie trawiłam. Ale kilkanaście razy musiałam
się przekonać na własnej skórze, ileś razy się pochorować by w końcu się
nauczyć nowego stylu jedzenia, myślenia, czucia.
Kiedy gotowałam, zabijałam
naturalne smaki przyprawami, dziś wystarcza jedno zioło, czasem tylko odrobina
soli by rozkoszować się prostotą posiłku, jego kolorami, zapachem, smakiem.
Zajęło mi to kilka lat. W tym czasie byłam bliska poddaniu się kilkadziesiąt
razy. Bo miało być lepiej, a było gorzej. Dużo gorzej. Jedyną osobą, która
mogła wytrwać, która mogła mi pomóc, byłam ja sama, nawet jeśli bardzo chciałam
żeby było inaczej, żeby ktoś zrobił za mnie całą robotę… Zmiany wprowadzasz dla
siebie. To dla siebie WARTO.
Więc wstawałam przed 6 rano by
ugotować sobie obiad do pracy, by przygotować świeży sok, by choć 5 minut
poświęcić mojemu ciału. Nie spieszyć się. Na spokojnie. Potem praca. Po pracy
terapia na którą chodziłam bo nie potrafiłam sobie sama poradzić z depresją. Po
terapii czas dla ciała, tym razem trochę dłużej, choćby godzina automasażu
intuicyjnego. Lekka kolacja. Gdzieś pomiędzy godzinami dnia wypitych kilka
kubków ziół. Czasem nie miałam ochoty wstawać z łóżka, miałam dość dźwięku
sokowirówki, każdy krok bliżej do gabinetu terapeutki potęgował bóle ciała, a
ochota by po prostu zanurzyć się w gorącej wannie popijając kieliszek wina była
zdecydowanie lepszą alternatywą niż jakiś automasaż. Ale byłam tylko ja i
wiedziałam, że będzie lepiej, że zniechęcenie jest naturalnym etapem zdrowienia.
Dziś wybieram jedzenie, które mi
służy. Dziś nie trzymam się żadnej diety, po prostu moje ciało doskonale wie
czego mu potrzeba i po to sięgam. Jeśli czuję, że mam jeść tylko surowe, jem.
Jeśli czuję, że chcę pić tylko soki, piję. Jeśli czuję, że kawa mi służy, piję.
Jeśli czuję, że herbaty nie dla mnie, piję gorącą wodę z plasterkiem cytryny.
Jeśli czuję, że nabiał nie jest dla mnie, nie zjem ani grama. Jeśli czuję, że mam
zjeść mięso jem. Kieruję się tym, jaką faktycznie ma potrzebę moje ciało. Nie
zachcianką. Nie fanaberią. Te zaspakaja mi imbryczek cudownej zielonej herbaty
i własnoręcznie upieczone ciasteczka orkiszowe, albo miska sałatki owocowej
ekstrawagancko soczystej.
Tak jak zjem, tak się będę czuła.
Od Ciebie zależy jaką drogą
powędrujesz i na ile będziesz sam sobie utrudniał życie. Jeśli jest coś,
cokolwiek, co chcesz zrobić DZIŚ, ale z jakiegoś powodu odkładasz to na jutro…
Cóż, możesz się zdziwić… DZIŚ minie Ci przed nosem i stanie się wczoraj, do
którego już nie sposób wrócić. Okazja przepadła… Za dużo szans zmarnowałam, a
może właśnie wystarczającą ilość by się w końcu nauczyć? Nie ważne co to jest,
jeśli CZUJESZ po prostu ZRÓB TO! Niech się śmieją, niech się dziwią, niech
obruszają ramionami, niech robią co chcą, ale ty RÓB SWOJE! A jeśli okazja Ci
mija przed nosem na własne życzenie, nie marudź potem, że mogło się zrobić tak czy
inaczej. Życie to nie spektakl, prób i bisów nie będzie. Tu same premiery, czas
to w końcu zrozumieć.
Z resztą… To Twoje życie! Rób z
nim co chcesz ;-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.