środa, 13 sierpnia 2014

To taka zwykła miłość



Nie dla fascynacji seksualnej. Nie dla pozycji społecznej. Nie dla statusu finansowego. Nie dla wyglądu. Nie dla wygody. Nie dla specjalnego traktowania. Nie dla wyjątkowych atrakcji. Nie dla stylu życia. Nie dla wiedzy. Nie dla jeszcze wielu innych spraw dla których myli się miłość ze sprawami nieistotnymi. W końcu to zrozumiałam. W końcu to poczułam. W końcu teoria stała się praktyką.

Ale zanim to nastąpiło… Dostałam po dupie, która do dziś ma pod skórą bolesne siniaki. Nie wiedziałam, że mogę być kochana i akceptowana totalnie. Nie ważne jakich sztuczek spróbuje mój umysł, partner trwa przy mnie, a jego miłość przebija ściany mojego lęku.

Wyprowadziłam się z Polski, można powiedzieć, że z miłości… Długo się opierałam, on nie namawiał, czekał cierpliwie. On wiedział. Jego siła i pewność mnie jednocześnie wzruszała i wkurzała. Próbowałam odtrącać, grać księżniczkę, mało dostępną, obojętną, złośliwą, wredną. Wszystkie ciemne karty na stół wyłożyłam. Nic. On czekał i mówił: - Jesteś kimś więcej niż te emocje, ale taką też cię kocham.

Między nami nie było żadnego love story, romansu, burzy hormonów ani fajerwerków. Nie było wyrzeczeń, żon, mężów, tajemnic. Nie było gier, wątpliwości, oczekiwań. Nie było potrzeby bycia kochanym, zauważonym, podziwianym. Nie było ognia, który spalał, ani zabawy w kto kogo złapie. Kochaliśmy swoje życia osobno. Znaliśmy wartość czasu spędzanego w samotności. Byliśmy sami i wiedzieliśmy, że to piękny stan, że niczego nam nie potrzeba, że mamy wszystko. I wtedy… Wtedy dostaliśmy więcej.

Nie spodziewałam się, że można być z kimś bez tego wszystkiego na czym kiedyś budowałam relację. Myślałam, że musi być ogień, niepokój, walka, kompromis, jakiś rodzaj niespełnienia, że jeśli w jednej osobie i z jedną osobą to się nie da wszystkiego na raz, że coś gdzieś zarysuje obraz fałszywym piskiem kredy po tablicy.

Myliłam się. Miałam błędne dane. Fałszywie zaszyfrowany kod. I cierpiałam.

Pamiętam pierwszy pocałunek. Ten całkiem całkiem, nastolatką będąc. Ach… Pełnia księżyca, niespokojna krew, godzina policyjna dawno przekroczona i on, kilka lat starszy, doświadczony, fascynujący się kobietami tak samo jak one nim. I pocałował mnie tak, że pamiętam każdy szczegół do dziś. A potem? Potem było wiele wierszy pisanych przez duszę tęskniącą za czymś czego nie mogłam mieć.

Na przestrzeni wielu lat pojawiał się ten czy owy. Myliłam to i owo z miłością. Czasem alkohol przyćmiewał mi zmysły, czasem depresja zabierała daleko. I dobrze. Dzięki tym doświadczeniom zrozumiałam, że nie muszę robić absolutnie nic by ktoś mnie kochał, że te dwie połówki jabłka to ściema produkująca tylko więcej bąbelków iluzji kosztującej cierpienie, że życie samej z sobą może być tak samo pełne jak z kimś, że nie muszę być jakaś, wystarczy, że ja to ja.

Byłam z tym, który mi był jak brat i najlepszy przyjaciel. Byłam z tym który chciał tylko mojego ciała. Byłam z tym, który zapomniał powiedzieć, że ma żonę i dzieci. Byłam z tym, który tylko tak na seks i kawę. Byłam z tym, który wabił na duchowość. Byłam z tym, który ze mną dla pieniędzy, moich. Byłam z tym, który trochę chciał, a trochę nie chciał. I za każdym razem myliłam się bo przecież chciałam choć trochę… Więc przebijałam bańkę za bańką, aż w końcu nic nie zostało.

W takim razie co jest teraz? Teraz pływam w oceanie spokoju. Czuję ciszę i radość. Nie proszę, a dostaję. Nie pytam, a mam odpowiedź. Nie gonię i nie uciekam. Daję, otrzymuję więcej. Jestem totalnie sobą. Spokój się pogłębia. Cisza schodzi niżej i niżej. Miłość w naszym domu. Szacunek do tego kim jesteśmy. Radość ze wspólnej podróży. Wolność nienaruszona. Rozwój i doświadczenie podsycane. Pasja serca i ciała. Coraz mocniejszy głos intuicji. Pewność niewzruszona.

Idylla? Nie. To życie.

To coś na co każdy z nas zasługuje i nie powinien się godzić na mniej. Nie powinien za tym gonić, ni szukać, ni włosów z głowy rwać, ni karmić się mydlinami. Wystarczy zająć się sobą. Dać sobie czas. Dać sobie przestrzeń. Dać sobie wolność. Dać sobie no… zacząć od siebie. Bo po pewnym czasie niczego już nie brakuje, a kiedy przyjdzie miłość, dostanie się jeszcze więcej, choć przecież nie brakowało…

I żeby nie było… Mój rozum co chwilę podpowiada możliwości wyjścia ewakuacyjnego przy każdej jednej sprawie, która drażni (no co, nie pisałam się na pobudkę o 6.15!). Razu pewnego on mówi patrząc mi w oczy:
- Dlaczego uciekasz?
- Nie wiem.
- To co jest teraz to nie powtórka z wtedy.
- Wiem.
- Więc dlaczego żyjesz we wtedy?
- Bo się boję. Że stracę moją wolność jak wtedy.
- To niemożliwe. Już nie. Wypracowałaś sobie coś tak mocnego, że nikt ci tego nie może odebrać. Jesteś pięknym ptakiem, nigdy nie zabiorę ci powietrza spod skrzydeł. Leć gdzie chcesz. Wiem, że wrócisz.
- Tylko i tak się boję.
- Ale ja tu jestem i nigdzie nie idę. Przywiozłaś tu swoje ciało, swoje rzeczy, ale dusza jest ciągle gdzieś daleko. Chodź, zamieszkaj cała we mnie.

Rozmowa uświadomiła mi wiele mechanizmów głęboko pochowanych, które tylko czekały by się uruchomić i wprowadzić zamieszanie. Ale już nie tym razem! Nie teraz. Jestem silna i słaba kiedy trzeba. Wiem czego chcę. Wiem czego doświadczyłam. Więc?

Wołam moją duszę i wprowadzamy się do domu jego duszy. 

5 komentarzy:

  1. Nie marudz ;-)
    Obejmujesz caly wszechswiat :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. super sie czytalo - dzieki za mozliwosc uczestniczenia w czesci twojego doswiadczenia <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za wspólną wędrówkę ten kawałek :)

      Usuń

Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.