Nie dla fascynacji seksualnej. Nie dla pozycji społecznej. Nie dla statusu finansowego. Nie dla wyglądu. Nie dla wygody. Nie dla specjalnego traktowania. Nie dla wyjątkowych atrakcji. Nie dla stylu życia. Nie dla wiedzy. Nie dla jeszcze wielu innych spraw dla których myli się miłość ze sprawami nieistotnymi. W końcu to zrozumiałam. W końcu to poczułam. W końcu teoria stała się praktyką.
Ale zanim to nastąpiło… Dostałam po dupie, która do dziś ma pod skórą bolesne siniaki. Nie wiedziałam, że mogę być kochana i akceptowana totalnie. Nie ważne jakich sztuczek spróbuje mój umysł, partner trwa przy mnie, a jego miłość przebija ściany mojego lęku.
Wyprowadziłam się z Polski, można
powiedzieć, że z miłości… Długo się opierałam, on nie namawiał, czekał
cierpliwie. On wiedział. Jego siła i pewność mnie jednocześnie wzruszała i
wkurzała. Próbowałam odtrącać, grać księżniczkę, mało dostępną, obojętną,
złośliwą, wredną. Wszystkie ciemne karty na stół wyłożyłam. Nic. On czekał i
mówił: - Jesteś kimś więcej niż te emocje, ale taką też cię kocham.
Między nami nie było żadnego love
story, romansu, burzy hormonów ani fajerwerków. Nie było wyrzeczeń, żon, mężów,
tajemnic. Nie było gier, wątpliwości, oczekiwań. Nie było potrzeby bycia
kochanym, zauważonym, podziwianym. Nie było ognia, który spalał, ani zabawy w
kto kogo złapie. Kochaliśmy swoje życia osobno. Znaliśmy wartość czasu
spędzanego w samotności. Byliśmy sami i wiedzieliśmy, że to piękny stan, że
niczego nam nie potrzeba, że mamy wszystko. I wtedy… Wtedy dostaliśmy więcej.
Nie spodziewałam się, że można być
z kimś bez tego wszystkiego na czym kiedyś budowałam relację. Myślałam, że musi
być ogień, niepokój, walka, kompromis, jakiś rodzaj niespełnienia, że jeśli w
jednej osobie i z jedną osobą to się nie da wszystkiego na raz, że coś gdzieś
zarysuje obraz fałszywym piskiem kredy po tablicy.
Myliłam się. Miałam błędne dane.
Fałszywie zaszyfrowany kod. I cierpiałam.
Pamiętam pierwszy pocałunek. Ten
całkiem całkiem, nastolatką będąc. Ach… Pełnia księżyca, niespokojna krew,
godzina policyjna dawno przekroczona i on, kilka lat starszy, doświadczony,
fascynujący się kobietami tak samo jak one nim. I pocałował mnie tak, że
pamiętam każdy szczegół do dziś. A potem? Potem było wiele wierszy pisanych przez duszę tęskniącą za czymś czego nie mogłam mieć.
Na przestrzeni wielu lat pojawiał
się ten czy owy. Myliłam to i owo z miłością. Czasem alkohol przyćmiewał mi
zmysły, czasem depresja zabierała daleko. I dobrze. Dzięki tym doświadczeniom
zrozumiałam, że nie muszę robić absolutnie nic by ktoś mnie kochał, że te dwie
połówki jabłka to ściema produkująca tylko więcej bąbelków iluzji kosztującej
cierpienie, że życie samej z sobą może być tak samo pełne jak z kimś, że nie
muszę być jakaś, wystarczy, że ja to ja.
Byłam z tym, który mi był jak
brat i najlepszy przyjaciel. Byłam z tym który chciał tylko mojego ciała. Byłam
z tym, który zapomniał powiedzieć, że ma żonę i dzieci. Byłam z tym, który
tylko tak na seks i kawę. Byłam z tym, który wabił na duchowość. Byłam z tym,
który ze mną dla pieniędzy, moich. Byłam z tym, który trochę chciał, a trochę
nie chciał. I za każdym razem myliłam się bo przecież chciałam choć trochę…
Więc przebijałam bańkę za bańką, aż w końcu nic nie zostało.
W takim razie co jest teraz?
Teraz pływam w oceanie spokoju. Czuję ciszę i radość. Nie proszę, a dostaję.
Nie pytam, a mam odpowiedź. Nie gonię i nie uciekam. Daję, otrzymuję więcej.
Jestem totalnie sobą. Spokój się pogłębia. Cisza schodzi niżej i niżej. Miłość
w naszym domu. Szacunek do tego kim jesteśmy. Radość ze wspólnej podróży.
Wolność nienaruszona. Rozwój i doświadczenie podsycane. Pasja serca i ciała.
Coraz mocniejszy głos intuicji. Pewność niewzruszona.
Idylla? Nie. To życie.
To coś na co każdy z nas
zasługuje i nie powinien się godzić na mniej. Nie powinien za tym gonić, ni
szukać, ni włosów z głowy rwać, ni karmić się mydlinami. Wystarczy zająć się
sobą. Dać sobie czas. Dać sobie przestrzeń. Dać sobie wolność. Dać sobie no… zacząć
od siebie. Bo po pewnym czasie niczego już nie brakuje, a kiedy przyjdzie
miłość, dostanie się jeszcze więcej, choć przecież nie brakowało…
I żeby nie było… Mój rozum co
chwilę podpowiada możliwości wyjścia ewakuacyjnego przy każdej jednej sprawie,
która drażni (no co, nie pisałam się na pobudkę o 6.15!). Razu pewnego on mówi
patrząc mi w oczy:
- Dlaczego uciekasz?
- Nie wiem.
- To co jest teraz to nie
powtórka z wtedy.
- Wiem.
- Więc dlaczego żyjesz we wtedy?
- Bo się boję. Że stracę moją wolność jak
wtedy.
- To niemożliwe. Już nie.
Wypracowałaś sobie coś tak mocnego, że nikt ci tego nie może odebrać. Jesteś
pięknym ptakiem, nigdy nie zabiorę ci powietrza spod skrzydeł. Leć gdzie
chcesz. Wiem, że wrócisz.
- Tylko i tak się boję.
- Ale ja tu jestem i nigdzie nie
idę. Przywiozłaś tu swoje ciało, swoje rzeczy, ale dusza jest ciągle gdzieś
daleko. Chodź, zamieszkaj cała we mnie.
Rozmowa uświadomiła mi wiele
mechanizmów głęboko pochowanych, które tylko czekały by się uruchomić i
wprowadzić zamieszanie. Ale już nie tym razem! Nie teraz. Jestem silna i słaba
kiedy trzeba. Wiem czego chcę. Wiem czego doświadczyłam. Więc?

Jestes wielka.
OdpowiedzUsuńCałe 160cm ;-)
OdpowiedzUsuńNie marudz ;-)
OdpowiedzUsuńObejmujesz caly wszechswiat :-)
super sie czytalo - dzieki za mozliwosc uczestniczenia w czesci twojego doswiadczenia <3
OdpowiedzUsuńdziękuję za wspólną wędrówkę ten kawałek :)
Usuń