Miałam plan. Bardzo dobrze
skonstruowany. Że tego i tego dnia ma się wydarzyć to i oto. Że w rok to i
tamto. A po kilku latach to jeszcze więcej tamtego. Że… no ma być jako
zapisałam, nakreśliłam. Kontrolny kompas w dłoni umieściłam. By iść. By
widzieć. By nie stracić z oczu strzałki wskazującej kierunek. Ten, co to już
obrałam przecież. I ruszyłam optymistycznie przed siebie. Wystarczyło kilka
kroków w nieznane, by tuż za zakrętem plan zaczął się sypać. I łapałam
rozpaczliwie każdy jeden punkt mojej egzystencji, komicznie podskakując,
szarpiąc, ściskając kontrolną dłonią resztki tego, co zostało. Spociłam się,
zmęczyłam okrutnie, więc usiadłam. Zadarłam głowę do góry i patrzyłam jak
odlatują jedno po drugim, dobrze zaplanowane, zapisane, unormowane. Plany.
Zostałam z niczym, a kiedy tak z tym niczym posiedziałam i zrezygnowaną nogą
zaczęłam w piasku grzebać wzniecił się kurz. Zabulgotałam ze złości, że na co
mi było to całe wychodzenie, że trzeba się było trzymać planu i tylko po swojej
piaskownicy chodzić, a nie tak do cudzej ruszać. Głupia ty, oj głupia! Teraz
masz, kurzu się nałykaj!
Siedziałam tak przez kilka dni,
czy może już tygodni mojego życia i jedynie wzniecałam kurz. Coraz więcej
kurzu. I wkurzałam się, że go więcej, że się wznieca, że nie opada tak szybko
jak chcę, że bez sensu to wszystko, że za wolno, że miało być inaczej. No... tak
jak zaplanowałam, że ma być. Aż któregoś dnia wkurzania się pod rząd, zmęczyłam
się. Noga mnie rozbolała od tego kopania w piasek. Siły opadły. Więc położyłam
się i robiłam nic. A kurz powoli opadał, opadał, aż opadł całkiem. I wtedy
zobaczyłam kawałek drogi, taki tyni tyni bo tylko do zakrętu tuż za tym drzewem
wielkim. Ciekawość usiadła na ramieniu i zaczęła szeptać, zachęcać, motywować:
Idź dalej! Sprawdź co tam! Rusz śmiało! Eksploruj! Doświadczaj!
Wyrzuciłam mapy, sprzedałam
kompasy, kupiłam dobre buty i z butelką wody ruszyłam przed siebie.
Nogi chcą iść. Nic mnie nie
trzyma. Ja niczego nie trzymam. Wolę oszczędzać siły na drogę, po co trzymać
coś czego i tak nie można zatrzymać?
Nie mam planu. Nie mam celu. Nie
mam map. Z biletem w jedną stronę ruszyłam w życie. Tak cicho i niezauważalnie
jak opadająca poranna mgła na gdyńskiej Polance Redłowskiej gdzie kiedyś gadałam ze
wschodzącym słońcem…
I czasem w drodze znowu kurz się
wznieca, tracę widoczność, percepcja przytłumiona. Więc zatrzymuję się. Cierpliwie
(mniej lub bardziej ;-)). Czekam. Aż opadnie co ma opaść. Aż wyłoni się jasny
obraz. Aż zobaczę gdzie dalej postawić krok. Bywa, że idę w zupełnie inną
stronę niż dotychczas. Bywa, że znajduję na swojej drodze wielką skałę, której
za nic nie można obejść, ale jeśli dobrze się jej przyjrzeć można w niej
znaleźć pęknięcie i w nie wejść, by wyjść w nowej rzeczywistości. Bywa, że
pełna otarć i siniaków zastanawiam się ile jeszcze… Bywa, że tracę cierpliwość
i zaczynam kopać, a kurz wgryza się w oczy. Bywa, że jeden krok zajmuje całe
lata. No bywa, bo przecież tak to jest już w życiu, że w nim bywa to i owo.
Choć droga bywa mało komfortowa,
idę. Choć czasem cierpliwości mi brak by czekać, czekam. Choć przywykłam do
siebie z teraz, porzucam ten hologram. Choć nie mam mapy ni planu, i tak rozkoszuję
się podróżą.
PS A czasem
zachodzę do kawiarni, gdzie podają mi brązowy cukier w torebce na której stoi
napisane: Wrzuć na luz. Więc wrzucam
;-)
PS Moje słowa dziś wylały się dość metaforycznie. Więc… W
kilku żołnierskich słowach Jacka Walkiewicza, jednego z najbardziej cenionych
polskich mówców i trenerów to, co Kawula miała na myśli ;-).
Obserwując życie mogę też powiedzieć, że czasami trzeba dojść do
samego dna. Nie po to, żeby się odbić, ale po to, żeby zobaczyć taką wąską
szczelinkę – przejście do innego świata. Aby coś zmienić trzeba pozwolić sobie
na ogromny dyskomfort. Trzeba sobie pozwolić na zatrzymanie. Statek, który płynie
do przodu czasem musi zatrzymać śruby, czyli stanąć, i potem kręcić nimi w inną
stronę, by skręcić. Zmiana w biegu nie jest prosta. Zmiana to przecież jakieś
rozstanie ze swoją tożsamością lub jej częścią i zrobienie miejsca na nową,
której jeszcze nie znamy, którą musimy dopiero zdobyć. Czyli musimy po drodze
przejść przez fazę, w której nie mamy żadnej tożsamości.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.