To
było rok temu. Właśnie trwał Open’er Festival. Znajoma z Poznania zaanonsowała
się, że kawa, że masaż, że wspólne pogaduchy, że takie babskie i szalone
spotkanie. I że umyć by się chciała… I że prądu trochę ukraść bo komórka już
ledwo ledwo… A, i że sama nie wpadnie i czy może i że ta druga też by się umyć
chciała i prądu trochę i masażu ciut... No jasne! Tylko z lekka się zdziwiłam,
kiedy otwierając drzwi moim gościom, jednym z nich okazała się Beata
Pawlikowska! Ha! No… Tylko, że to nie była Pawlikowska, a kobieta podobna do
niej dość mocno. Tak, tak, ona wie, że podobna, że to normalne, że ludzie jej
mówią, że nie przepada bo przecież ona jest sobą i basta!
Dwie niewiasty wpadły do mojego mieszkania jak huragan i spokojnym żywotem Kawuli zawirowały wnosząc do mego wnętrza dużo radości, światła i zapowiedzi cudownej znajomości. Anetka przyprowadziła Adę. Tę co to do Pawlikowskiej podobna. A Ada potem zaprosiła mnie do siebie. Dzięki niej poznałam jej cudownego pieska Dakotę, zostałam smacznie ugoszczona i zainspirowana i byłabym okrutna nie dzieląc się tym światełkiem z Wami!
Oto człowiek: Adrianna Kita
Dwie niewiasty wpadły do mojego mieszkania jak huragan i spokojnym żywotem Kawuli zawirowały wnosząc do mego wnętrza dużo radości, światła i zapowiedzi cudownej znajomości. Anetka przyprowadziła Adę. Tę co to do Pawlikowskiej podobna. A Ada potem zaprosiła mnie do siebie. Dzięki niej poznałam jej cudownego pieska Dakotę, zostałam smacznie ugoszczona i zainspirowana i byłabym okrutna nie dzieląc się tym światełkiem z Wami!
Oto człowiek: Adrianna Kita
Kim chciała być mała Ada kiedy
dorośnie?
Kwiaciarką, pisarką lub misjonarką lub olimpijczykiem, bo chciałam
zobaczyć inne krainy, a że wtedy podróżowanie było niczym nieograniczone, gdy
robiło się to palcem po mapie, zaś to realne pozostawało w sferze marzeń, tylko
bycie misjonarzem lub sportowcem mogło dać szansę realizacji tej fantazji. I
jeszcze szpiegiem chciałam być bo to również wiązałoby się z przemieszczaniem
;-).
Pamiętasz swoje ulubione
zabawy? Jak lubiłaś spędzać czas?
Moje dzieciństwo to koniec lat siedemdziesiątych i lata osiemdziesiąte,
a za tzw. komuny dzieci na wsi bawiły
się wyłącznie na dworze
(przynajmniej w mojej wsi) dwa ognie, jezioro, łażenie po drzewach, zabawa „w
szukanego” rower, nie lubiłam lalek, miałam jedną, leżała w kącie.
Znam to! Kreatywność podwórkowa
sięgała zenitu… Pamiętam, jak dorastającym dziewczęciem będąc przeskakiwałam
przez jeden z płotów i… podarłam sobie spódnicę. Ty też byłaś (jesteś) taki
ciekawy świata duch. A co za tym płotem, a co za tym zakrętem…
Swojego szwendaka miałam od zawsze. Rodzice nigdy nie bronili, wręcz
przeciwnie, a że byłam harcerką, często jeździłam na obozy i radziłam sobie w
różnych sytuacjach. Potem w liceum moja wychowawczyni organizowała nam różne
wyjazdy. Uwielbiałam też grać w państwa miasta i ciężko mnie było pobić, bo
ciągle siedziałam z nosem w atlasie… Zawsze chciałam dużo podróżować, wyjeżdżać
i zdobywać doświadczenie poprzez odwiedzanie innych krajów. Niestety, w czasach
kiedy sama studiowałam tego typu programy dla młodych ludzi jak Work&Travel
nie były jeszcze powszechne. Więc pomyślałam, że skoro sama nie mogłam to
chciałabym teraz młodym pomóc w zdobywaniu doświadczenia życiowego właśnie
poprzez podróże.
Jakkolwiek oklepany by nie był slogan to jednak podróże kształcą…
Wiesz, naprawdę wierzę, że takie
wyjazdy są potrzebne, bo wiem ile mi dają podróże, stąd chcę by młodzi Polacy
jak najwięcej wyjeżdżali i to właśnie do kontrowersyjnych Stanów, bo mało
takich miejsc na świecie, gdzie hasło chcieć
to móc ma rację bytu, gdzie optymizm jest powszechnie wyznawaną religią.
Nie chodzi tu o bezkrytyczne uwielbienie Ameryki, o nie, chodzi o wydobycie z
niej tego co najlepsze, a udział w takich programach wymiany jest simply the best way to experience it ;-).
I dziś prowadzisz wraz ze swoją
wspólniczką The Best Way „biuro podróży” (1-wyjaśnienie cudzysłowu nastąpi
wkrótce). Jaka była Twoja droga do tego by samej sobie być szefem?
Hmm… Tak naprawdę nigdy nie musiałam szukać pracy. Pierwszą dostałam
przez przypadek. Pracy szukała koleżanka. Była umówiona na rozmowę
kwalifikacyjną, a że się mocno denerwowała to się umówiłam z nią, dla
towarzystwa. I tak się stało, że to mnie przyjęli zamiast niej mimo, że poszłam
bez CV, w dżinsach, na kompletnym luzie. Rozmowa z moim pierwszym pracodawcą
była właśnie o podróżach, więc sobie po prostu pogadaliśmy. Kolejna praca też
do mnie sama przyszła. Koleżanka akurat wyjeżdżała za granicę i miałam ją
zastąpić. Stwierdziłam, że czas iść dalej, rozwinąć się.
A jak poszłaś na tzw. swoje?
Po 7 latach pracy w branży turystycznej przyszedł moment, w którym
poczułam, że jestem gotowa by zrobić coś na własną rękę, że męczy mnie praca
dla kogoś, że stoję w miejscu, czułam się niedoceniania, poza tym chciałam
decydować sama kiedy i ile, a przede wszystkim z kim pracuję. Dlatego
zaproponowałam spółkę koleżance, która podobnie jak ja ciężkiej pracy się nie
bała. W byciu szefem nie chodzi o to żeby nie pracować, wręcz przeciwnie, jeśli
robisz to, co lubisz, do czego jesteś przekonana, poświęcasz temu sporo czasu, ale
nie jesteś tym zmęczona, udręczona, tylko przynosi to spełnienie i satysfakcję.
Gratyfikacja finansowa nie zawsze idzie w parze z nakładem pracy, jednak zawsze
to miało drugorzędne znaczenie. Może nie mam samochodu i własnego mieszkania, ale
czuję się szczęśliwym, spełnionym człowiekiem. Podróżuję kiedy chcę, nie mam narzuconego
urlopu i uwielbiam swoją szefową ;-).
Jakie były wasze początki?
Nie miałyśmy żadnego kapitału na start, ale miałyśmy doświadczenie oraz
pomysły, sporo determinacji by je zrealizować, wiedziałyśmy, że czeka nas dużo
pracy, sporo wyrzeczeń, ale miałyśmy jasno określony cel, skupione byłyśmy na
naszej wizji, nie pozwalałyśmy by strach paraliżował nasze działania. Po prostu
krok po kroku firma rozwijała się, a pojawiające się przeciwności traktowane są
zawsze jako wyzwania, a nie koniec świata. Sądzę, że nie bez znaczenia tu jest
wrodzony optymizm. Coś, co dla wielu ludzi jest problemem, dla mnie jest po
prostu sprawą do rozwiązania, a rzeczy, na które nie mam wpływu nie paraliżują
mnie, nie biadolę, tylko je akceptuję i idę dalej. Nie miałam też nic do
stracenia. Oczywiście usłyszałam hasła typu: A z czego będziesz żyła? Nie boisz
się? Więc, żeby nie było, że jestem aż taka odważna zaprosiłam do współpracy
koleżankę i świetnie się uzupełniłyśmy ;-).
Prowadzenie swojego
biznesu do najłatwiejszych nie należy, po drodze sporo różnych absurdów do
przekroczenia…
W ogóle nie myślałyśmy kategoriami: a co jeśli się nie uda. Gdybym się
na tym skupiła do dziś bym własnego biznesu nie otworzyła. Dałyśmy sobie czas
do roku na rozwinięcie skrzydeł, a w międzyczasie obiecałyśmy sobie nie martwić
się na zapas. Motto, które nam przyświecało: Nie używamy słowa problem tylko
sformułowania ‘sprawa do rozwiązania’. To nas wspierało w chwilach kiedy nie
było kolorowo, bo przecież zderzałyśmy się z różnymi sprawami do rozwiązania...
To rzadkie podejście. Jednak
większość myśli kategoriami, że może się nie udać i mocno kalkuluje wszelkie za
i przeciw zanim zrobi jakikolwiek krok.
Może to kwestia tego z jakiego domu wyszłam, gdzie panowała zasada
chcieć to móc, a przeciwności do możliwości. Po drodze odpowiedni ludzie
poznani, takie a nie inne lektury przeczytane. Kierowałam się też zasadą, że
jak nie spróbuję to nie będę wiedziała. I po prawie 9 lat na swoim nie żałuję.
To mój zrealizowany z sukcesem pomysł. Ciągle się rozwijam, a przeciwności mnie
mobilizują. Gdy pojawia się owa
przeciwność lub dopada zwątpienie to po 3 dniach chęci rzucenia wszystkiego,
wraca moc i ze zdwojoną siłą rzucam się w kolejne rzeczy.
Wiem, że nie przepadasz za
tłumaczeniem, że nie prowadzisz „normalnego” biura podróży, to co to właściwie
jest? (1-to to miejsce, gdzie nawias zostanie wyjaśniony).
No bo to nie jest takie typowe biuro podróży, ale z braku lepszego
określenia, które by w dwóch słowach przybliżało czym się zajmuję, może
pozostańmy przy tych. Nie zajmujemy się jednak wyjazdami na klasyczny
wypoczynek, nie mamy gotowych ofert, katalogów itp. Kierujemy naszą ofertę do wszystkich
pasjonatów podróży, ciekawskich świata, mniej lub bardziej odważnych. Ponadto
specjalizujemy się w imprezach „szytych na miarę”, takich dopasowanych do
indywidualnych potrzeb klienta. Jednak naszymi klientami są przede wszystkim studenci,
którzy znajdą u nas specjalnie dla nich przygotowane programy wymiany
kulturowej, podczas których pracują i zarabiają pieniądze na pokrycie kosztów
wyjazdu i zwiedzania, uczą się języka, zdobywają swoje życiowe doświadczenie. Ten
młody człowiek jest tym, dzięki któremu jesteśmy na czasie ;-). By sprostać
jego oczekiwaniom musimy sięgać po rozwiązania, idee, jakich pewnie w innych
okolicznościach nie miałabym szansy dotknąć. Studenci mają otwarte głowy, nie
boją się świata, nie jest dla nich problemem
„czy” tylko „gdzie”. Z ogromną przyjemnością słuchamy ich opowieści po
powrocie, patrzymy jak ich owe wyjazdy zmieniają, jak dorastają, jak
doświadczają na własnej skórze tego, że chcieć to móc.
Jak wygląda Twój „normalny”
dzień w „pracy”.
Bardzo normalnie… Emaile, telefony, rozmowy, przelewy, faktury
dokumenty, bazy, co tylko przyjdzie do głowy jeśli pomyślisz o pracy w biurze.
Zorganizowanie i realizacja wyjazdu wiążę się z szeregiem czynności
administracyjnych. Moja praca nie polega na jeżdżeniu jak się niektórym wydaje…
Wyjazdy są częścią pracy i dodatkiem, ale zanim do tego dojdzie swoje trzeba
zrobić. Mamy świetny zespół, luźną rodzinną atmosferę, nie rozliczamy się z
każdej minuty pracy, są miesiące, że jest jej sporo, a są takie okresy kiedy
nie przemęczamy się za bardzo, pracujemy 4-5 godzin dziennie, wszystko się
zatem pięknie balansuje. Czasami pracuję w domu, nie muszę codziennie być w
biurze od do. To chyba największa zaleta pracy u siebie, choć jestem
zwolennikiem pewnej dyscypliny w chodzeniu do pracy. Lenistwo nie popłaca ;-).
Jak to jest być sobie samej
szefem?
Fantastycznie. Ja po prostu do tego się nadaję i tyle, a nie każdy ma
ku temu predyspozycje, podziwiam i szanuję osoby, które pracują dla kogoś,
własnych pracowników bardzo doceniam, bo to dzięki nim m.in. firma ma się
dobrze. Jak wspomniałam, optymizmem natura obdarzyła mnie w nadmiarze, nie boję
się zatem wyzwań, nie mnożę bezsensownych powodów, dla których nie powinnam
czegoś robić.
A ja wolę się skupiać na tym, co mogę osiągnąć, a nie na tym co złego
może się wydarzyć. To nie tak, że mam ciągłe inspiracje, inspiracja jest słowem
mocno nadużywanym i przecenianym. Owszem jest potrzebna, jednak moim zdaniem
musi być poparta nie tylko silnym przekonaniem i wiarą w to, co zamierza się
robić, ale przede wszystkim wymaga pełnego zaangażowania i pracy. Bardzo łatwo
jest zostać prezesem, znacznie trudniej jest nim być i wytrwać.
Co Cię nakręca do tej pracy, co
motywuje, co sprawia, że silniki są na pełnych obrotach?
Inni ludzie, którzy konsekwentnie i w zgodzie ze sobą realizują
najbardziej śmiałe pomysły, motywuje mnie mój klient, który wraca z wyjazdu i
mówi mi „dziękuję” choć tak naprawdę sobie powinien być wdzięczny, bo to on
podjął decyzję o wyjeździe, ja tylko pomogłam mu ten plan zrealizować. On mi
zaufał, tak, to zaufanie pokładane w firmie, że przygotujemy wyjazd jak trzeba
jest na pewno takim czynnikiem napędzającym.
A co jest tą wisienką na torcie
w Twojej pracy, oprócz wynagrodzenia finansowego?
Dla mnie satysfakcjonującym jest fakt, że sama sobie jestem szefem.
Pracuję tak długo jak chcę, z kim chcę. Pracuję tak samo jak moi pracownicy,
nie podjeżdżam błyszczącym samochodem do pracy tylko tramwajem. Wolę kupić
sobie bilet lotniczy niż utrzymywać skarbonkę w postaci samochodu. Nie mam
czegoś takiego, że czekam z wytęsknieniem na urlop. Pracuję u siebie i lubię
to, co robię, więc wyjeżdżam czasem na przedłużony urlop, żeby podładować akumulatory.
I ten bezcenny moment, kiedy studenci wracają, czy piszą maile i mówią:
Dziękujemy za wakacje życia. Oni może jeszcze sobie nie zdają sprawy z tego jak
mocno taki wyjazd wpłynął na ich życie, ale w niedalekiej przyszłości to
zaowocuje jeszcze bardziej.
Pewnie często słyszysz: - No
tak, masz biuro podróży to możesz sobie jeździć po świecie.
Zdarza się. A przecież to nie do końca tak… Bo to gdzie i kiedy pojadę
jest moim wyborem. Zamiast nowej kanapy, bilet lotniczy. Wcale nie są potrzebne duże pieniądze do tego by
podróżować. To kwestia wyboru. Zamiast tzw. markowych ciuchów, nowej kanapy czy
sprzętu audio-video wolę kupić bilet. Doświadczenia z podróży, poznani ludzie
wzbudzają takie emocje, tyle uczą, że kolekcja butów czy najwyższej klasy sprzęt
nie są w stanie mi tego dać. Obywam się bez telewizora, bez najnowszych
kolekcji mody i drogich kosmetyków. Wrażenia z wyjazdów są bezcenne, dają siłę
na długie miesiące, przywoływane w chwili tzw. doła działają
natychmiastowo dodając mocy. Ja
mam takie priorytety, ktoś ma inne. Nie będę nikogo przepraszać, że mam takie
życie jakie mam. Sama na nie pracowałam i jestem zadowolona. Nie będę
przepraszać za to, że uważam, że chcieć to móc. Kiedyś się z tego tłumaczyłam.
Teraz nie.
Twoja praca to pasja, ale co
robisz kiedy nie pracujesz?
O jakości życia świadczy nie tylko sama praca, ale ten czas spędzany po
pracy. Jeśli mam chęć i energię na długie spacery z moim psem, wpaść do
ulubionej kawiarni, spotkać się ze znajomymi, wyjechać gdzieś to wolę takie życie
niż marudzenie i duże pieniądze. Jeśli komuś to odpowiada, bardzo proszę, ale
ja wybrałam inaczej. Spaceruję, duuuużo spaceruję, z moim ukochanym pieskiem.
Czytam książki, drukowane. Rozmawiam z ludźmi na żywo, pielęgnuję kontakty w
tzw. realu, czasami idę do kina, najchętniej sama. Gotuję proste potrawy, lubię
wiedzieć co jem. Nie lubię się spieszyć, nie wiszę na telefonie, nie siedzę
przykuta do komputera, weekendy spędzam niepodłączona, ani znajomi ani świat
nie ucierpią jak dwa dni w tygodniu nie będę dostępna. Wolę wyjść rano z domu,
z psem, pójść na długi spacer, zajść do ulubionej kawiarni na kawę i sernik.
Porozmawiać z przypadkowymi ludźmi spotkanymi po drodze…
No i ta Twoja biała wilczyca…
Magiczna ;-).
Tak. Mój haszczak, Dakota, codziennie swoją postawą pokazuje mi, że
jest super dzień, nie ważne, że jest minus 20 i pada grad, jest pełna radość i
hura idziemy siku. Możemy iść po raz pięćdziesiąty tą samą drogą, ona jest tak
szczęśliwa jakby to był jej pierwszy spacer w życiu. Ona cudownie jest w Tu i
Teraz. Sama już nie mogę patrzeć na tę drogę, wiem na którym zakręcie jakiego
sąsiada spotkam, a Dakota jest w pełni szczęścia…
Masz swoje ukochane miejsce na
świecie?
Jednego ukochanego chyba nie mam. Ale mam ulubione ;-) Maroko i
Australia z tych poza Polską, a tutaj w Polsce nasze morze, najchętniej zimą
lub wczesną wiosną, gdy nie ma za dużo ludzi. Miejsca nad wodą, rzeką,
jeziorem. Lasy. Mieszkam w dużym mieście, ale to tymczasowo wiem, że to nie
jest moje miejsce docelowe. Szybko adaptuję się do nowych miejsc, nie
przywiązuję się, zatem jak przyjdzie moment/okazja, zew by się przenieść zrobię
to bez sentymentów. Do stracenia mam niewiele, a do zyskania NOWE i INNE życie.
Największe marzenia, które się
spełniły?
Wyjazd do Australii… A było to tak. W szkole podstawowej będąc lubiłam
atlasy, globusy, książki Arkadego Fiedlera, programy Tonego Halika i Elżbiety
Dzikowskiej, wszystko, co było o dalekich krajach, kulturach. Z kolei z
czasopism dla dzieci/młodzieży czytało się „Płomyczek” i „Płomyk” oraz
„Świat Młodych”. Zdaje się, że to w „Płomyku” można było znaleźć listę adresów
do osób, które chciały nawiązać przyjaźń drogą korespondencyjną. Zdarzały się
też adresy z zagranicy. Wypatrzyłam adres rówieśniczki, która w latach 80-tych
wyemigrowała z rodzicami do Australii wysłałam do niej list, dzisiaj pamiętam
tylko tyle, że miała na imię Tamara i że pomyślałam wtedy, że ta Australia to
jak inna planeta, że pewnie nigdy tam nie polecę, było to jedno z największych
marzeń, na którego spełnienie nie liczyłam. Z czasem owo marzenie
podsycane było widzianymi w telewizji fajerwerkami noworocznymi w Sydney.
Każdego roku 31 grudnia w „Dzienniku” a potem „Wiadomościach” emitowano pokaz
sztucznych ogni z niezmiennym komunikatem „W Sydney przywitano już Nowy Rok”…
Patrzyłam na telewizyjną relację i wyobrażałam sobie, że tam jestem, zamarzyłam
by choć raz w życiu to zobaczyć …. Na tyle regularnie „widziałam się” każdego
roku 31 XII pod australijskim niebem, że ponad 25 lat później od czasu
pierwszego zamarzenia o Australii postawiłam swoje stopy na Antypodach.
To jakie były okoliczności
wyjazdu?
Pretekstem okazał się ślub przyjaciółki (nie tej korespondencyjnej z
dzieciństwa, tylko innej, poznanej w dorosłym życiu), który przypadał 30
grudnia, tym sposobem, w dniu 31 grudnia stałam z zadartą głową patrząc na
niebo w Sydney i łzy płynęły mi po policzkach, gdy patrzyłam na najbardziej
niesamowity pokaz sztucznych ogni jaki kiedykolwiek w życiu dane było mi
zobaczyć. Płakałam jednak nie powodu niesamowitości owego pokazu, byłam po
prostu głęboko wzruszona, że marzenie noszone w sercu przez sponad 25 lat
właśnie się ziściło. Stoję na australijskiej ziemi, a nade mną noworoczne
fajerwerki!!
Pomyślałam wtedy, że marzenia się spełniają naprawdę, nawet te, które wydają się najbardziej nierealne w chwili, gdy je po raz pierwszy wypowiadamy. Ktoś powiedział, że marzenia są nam dawane wraz z mocą ich spełniania. Nigdy o tej prawdzie nie przekonałam się tak dobitnie, jak w tym przypadku. A Australia wzywa kolejny raz, w grudniu wyruszam ponownie na Antypody i wszystko wskazuje na to, że pewne marzenia spełniają się dwa razy, gdyż obecny rok pożegnam w Sydney, a nowy przywitam w Nowej Zelandii, ale to już zupełnie inna historia ;-).
Pomyślałam wtedy, że marzenia się spełniają naprawdę, nawet te, które wydają się najbardziej nierealne w chwili, gdy je po raz pierwszy wypowiadamy. Ktoś powiedział, że marzenia są nam dawane wraz z mocą ich spełniania. Nigdy o tej prawdzie nie przekonałam się tak dobitnie, jak w tym przypadku. A Australia wzywa kolejny raz, w grudniu wyruszam ponownie na Antypody i wszystko wskazuje na to, że pewne marzenia spełniają się dwa razy, gdyż obecny rok pożegnam w Sydney, a nowy przywitam w Nowej Zelandii, ale to już zupełnie inna historia ;-).
Często mówisz chcieć to móc…
Bo naprawę jak się chce to można!!! To nie tak, że łatwo mi mówić, bo
mi się udało. Nie wiedziałam, czy mi się uda. Po prostu chciałam robić po
swojemu, to bardzo prosta filozofia, Życie składa się z nawyków, dbajmy o to,
by to były dobre nawyki, hołdujmy prawdzie, uczciwej pracy, angażujmy się,
dzielmy doświadczeniem, wyciągajmy wnioski z popełnianych błędów. Otaczajmy się
ludźmi, którzy myślą podobnie, ludźmi, którym się po prostu chce! Unikajmy
tych, co narzekają, widzą świat jako miejsce nam nie przyjazne, świat jest dla
nas, świat chce by się nam udało, to człowiek kreuje problemy, dlatego unikam,
ograniczam do minimum kontakt z tymi, którzy narzekają, biadolą jakie to życie
jest ciężkie, nie toleruję lenistwa, oczekiwania, że ktoś coś zrobi za nas.
Jeśli nic z siebie nie dam to nic nie dostanę, zbierasz to, co zasiejesz.
Proste.
Wiesz… Żeby ludziom się chciało chcieć, żeby mieli tę odwagę chcieć bo
nawet takie skrajne, wręcz niewiarygodne marzenia mogą się naprawdę spełnić. To
nie jest takie puste gadanie z poradnika, bo wiem jaką drogę przeszłam, z
jakiego domu wyszłam, w jakich okolicznościach wzrastałam. Warto żyć w zgodzie
z sobą. Jeśli masz swoją wizję, trzymaj się niej. I choćby po drodze dziewięć
na dziesięć osób mówiło Ci, nie to nie ma sensu, to ci się nie uda to jest to coś,
co mnie przekonuje, że tym bardziej powinnam iść swoją drogą ;-).
PS zdjęcia pochodzą z archiwum Ady.
*Żaden z zamieszczanych wywiadów nie jest tekstem opłaconym ani pisanym na zamówienie. Materiał jest sponsorowany przez samo życie i autorka tekstu czerpie z niego korzyści jedyne duchowo-towarzyskie.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.