Miałam sen… Mocny. Głęboki. Tak głęboki jak głęboki był grób, który kopałam sama dla siebie. Kiedy w niego zaglądałam nie miał dna. Kiedy wrzuciłam tam krople moich łez, te spadały, spadały i spadały. Kiedy zapalałam światło, to gasło tak szybko, że zapominałam bym je kiedykolwiek zapalała. Dziwiłam się, że tak głęboki dół kopię. Przecież moje ciało nie należy do największych… Po co aż tyle wysiłku? Przecież nawet nie chcę być pochowana, wolę oczyszczające płomienie ognia…
Wyczuwam czyjąś obecność. I bez oglądania się za siebie wiem, że to ona… ta, która swoją mądrością leczyła mnie tak dawno temu, a której zabrakło, kiedy potrzebowałam jej najbardziej. Babcia. Ach… to już tyle lat… Czuję jej delikatną dłoń na moim ramieniu. Czuję jej kojące spojrzenie. Czuję jej miłość. Dobrze się znowu czuć…
I słyszę: - Aguśka, to nie dla
twojego ciała ten dół kopiesz. Tu pochowasz wszystkie swoje lęki i pójdziesz
dalej. Pójdziesz tak daleko jak to tylko możliwe, i dojdziesz tak blisko, że
bliżej się nie da. Po drodze znajdziesz biały kamień. Potem jeszcze jeden i
kolejny. Podniesiesz każdy z nich i zbudujesz świątynię, która zajaśnieje w
Twoim sercu. I będzie tak mocna, że żaden wiatr jej nie zdmuchnie, żadne
trzęsienie ziemi nie zachwieje jej podstawami, żaden lęk w niej nigdy nie
zamieszka. I to wszystko zrobisz sama. Po drodze ktoś poda ci talerz zupy, da
schronienie na noc, pozwoli odpocząć w cieniu drzewa, nakarmi jabłkiem ze
swojego sadu, opatrzy rany, otrze pot z czoła, załata podarte ubranie, poda
pomocną dłoń, tuż przed upadkiem, przysiądzie z tobą na przydrożnym kamieniu,
opowie coś o sobie, wysłucha czegoś o tobie. Po drodze niczego ci nie
zabraknie. Ale ty pójdziesz dalej sama. Kamień po kamieniu będziesz budować.
Cierpliwie. Tak długo jak potrzeba. Nie musisz się spieszyć. Zdążysz. Każdą
ryskę wypolerujesz sama. Aż zajaśnieje twoja wewnętrzna świątynia blaskiem
miłości tak jasnej, że sama ogrzejesz się w jej cieple i już nigdy nie
poczujesz chłodu i nie będziesz żebrać o cudzy ogień. A kiedy to zrobisz,
otworzysz śnieżnobiałe wrota na oścież i przyjmiesz każdego kto przejdzie przez
próg… I podasz mu wodę. I nakarmisz. I wysłuchasz. I zacerujesz mu ubranie. I
obmyjesz stopy. I opatrzysz rany. I powiesz mu to samo co ja mówię teraz tobie…
… By wykopał wielki dół… Tak
głęboki, że dna nie widać… By pochował tam swoje lęki i poszedł dalej. I
dojdzie tak daleko jak to tylko możliwe, i dojdzie tak blisko, że bliżej się
nie da. I po drodze znajdzie kamień, a potem kolejny i kolejny. I że niczego mu
nie zabraknie… I zbuduje świątynię, która zajaśnieje w jego sercu…
I…
… Obudziłam się… W dłoni
ściskałam pierwszy biały kamień, który jakiś czas temu znalazłam kilka
kilometrów od grobu, który zostawiłam za sobą… Po drodze znalazłam soczyste
jabłko, pojawiło się w idealnym momencie, takim, kiedy potrzebowałam go
najbardziej. I spotkałam kogoś, kto
odgarnął włosy ze spoconego czoła i bez lęku ucałował zapłakane oczy. I…
Mam siłę.
Idę dalej i zbieram kolejne białe
kamienie. Po drodze poznaję tych, których mam poznać i mówię im to, co mam
powiedzieć. I czasem śnię sny, w których pojawia się moja babcia. Uśmiecha się
milcząco zadowolona…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.