Żeby zacząć
proces uzdrowienia, po pierwsze trzeba przestać się oszukiwać, że
uniesienia pośledniego gatunku pomogą na złamaną nogę. Trzeba
powiedzieć sobie prawdę o swojej ranie i wtedy dopiero zyska się
prawdziwe pojęcie o właściwym lekarstwie. Nie należy wypełniać
pustki tym, co najłatwiej zdobyć, tym, co jest pod ręką. Warto
rozejrzeć się za najlepszym lekarstwem. Rozpoznamy je po tym, że
nie osłabia, lecz wzmacnia.
[Clarissa Pinkola Estes Biegnąca z
wilkami]
dzzzzzyt. tsssssyt.
bzzzzzyt. klik.
szumi. trzeszczy.
brzęczy. klika.
Trwa przebudowa.
Praca wre. Nowe ścieżki neuronowe tworzą się z minuty na minutę.
Stare zwoje sczerniały i nie nadają się już do niczego. Styki
przepalone. Elektrownia nie dostarcza już starej energii.
dzzzzzyt. tsssssyt.
bzzzzzyt. klik.
Kolejny wybuch
neuronowego połączenia.
Jest!
Błysnęło. Wzbiło
się. Zajaśniało. Narodziło się.
Jest!
Często powstawało
w bólu. Niejednokrotnym zniechęceniu. Przy akompaniamencie
westchnień: nie teraz, później, od jutra, za wcześnie, nie chce
mi się, za ciemno, za mokro, za zimno, ble, za bardzo boli, nie mam
siły, jaki to ma sens... Mimo wszystko
rodziło się. Nowe połączenie neuronowe. Nowa ścieżka myślenia.
Nowa przestrzeń wewnętrzna. Nowe inspiracje. Nowe odkrycia.
Można powiedzieć,
że wychodziłam je sobie. Dosłownie i w przenośni. Znalazłam
swoje lekarstwo. Znalazłam coś, co zaczęło tankować mnie
energią, która zawsze we mnie była, tylko gdzieś nazbyt schowana
siedziała w starych stykach.
Obiecałam sobie, że
będę tańczyła. Słowa dotrzymałam. Obiecałam sobie, że będę
wędrować. Słowa dotrzymałam. Obiecałam sobie, że będę chłonąć
języki. Słowa dotrzymałam. Obiecałam sobie dawkę inspiracji.
Słowa dotrzymałam. I dotrzymuję każdego dnia od nowa. Niezależnie
od pogody czy pory dnia. Przemodelowałam elementy układanki mojej
codzienności z której i tak byłam już zadowolona. Jednak z
jakiegoś powodu jedna decyzja rozpoczęła budowę nowego placu,
który zaczęłam projektować z szalonym błyskiem w oku.
Jeszcze kilka
miesięcy temu byłam całkiem zadowolona z mojego życia. Utkałam
każdy dzień z chwil przyjemnych memu sercu i duszy. I jakoś tak
zatrzymałam się. Obrosłam w piórka. Za dużo ciepłych klusek
zjadłam i przykryła mnie kołderka spod której nazbyt często nie
chciało mi się wychodzić. Uśpiłam swoją czujność i przestałam
słyszeć głos pasji... Jedyny kontakt z nią miałam kiedy stawałam
do stołu i masowałam. Ale to praca. Kocham ją, ale to nadal praca.
Pasja leżała gdzieś i spała snem śpiącej królewny czekającej
cierpliwie na porcję lekarstwa. To nadal pozostawało za kurtyną
sceny na której każdego dnia grałam siebie. W rutynie trzech lat,
które sobie szczęśliwie ułożyłam, rozleniwiłam się. Było mi
dobrze. Nie żebym narzekała... Zaprojektowałam sobie wszystko to,
czego chciałam:
- pobudka 9-10
- lekkie śniadanie
- praca
- zakupy
- obiad
- kawa z kimś lub
sama
- trochę pisania
- może spacer
- coś do poczytania
- chwila dla mojego
ciała (sauna, automasaż, medytacja, joga)
- wyjście do
ulubionej knajpki
- cisza lub dźwięki
ulubionej muzyki
- życie towarzyskie
lub jego brak
- może film
- sen w godzinie
duchów
Czasem elementy
składowe delikatnie się zmieniały. Gdzieś pomiędzy marzyłam o
czymś jeszcze, ale nie do końca wiedziałam co to za wołanie było.
Dziś wiem, że to mojej duszy burczało w brzuchu. Ona jeść
chciała. Wołała o więcej i więcej. I usłyszałam. I się
zaczęło. Brawo! Zaczęłam jęczeć, że to stare takie fajne było
i to nowe nie takie... A nowe cichutko czekało aż w końcu się
wyjęczę i zacznę patrzeć i słuchać. Sama nie wiem kiedy coś
kliknęło w kawulowym umyśle i zamiast szukać różnic zaczęłam
dostrzegać te nieograniczone połacie możliwości. Nowa rutyna
podskakuje radośnie, a nowe ścieżki neuronowe jaśnieją z dnia na
dzień. I tak niepostrzeżenie zaczęłam odżywiać moją duszę
witaminami dającymi turbodoładowanie. I tak budzę się w
rzeczywistości, którą przemeblowałam na jeszcze treściwszą i nierzadko bardziej wymagającą:
- pobudka 7 rano
- lekkie śniadanie
- dwugodzinny marsz
w totalnie nowym terenie
- szczęśliwie
zmęczone ciało
- zakupy
- obiad
- pisanie
- praca
- błogie lenistwo
sama lub z kimś
- no kawa to wiadomo
przecież
- wieczory z zumbą,
która nakręca turbiny na maksa
- niedziela i
poniedziałki pod znakiem salsy
- głód językowy
podsycany niemieckim, hiszpańskim i angielskim
- poznaję masę
ciekawych ludzi, którzy mnie inspirują swoim życiem i dodają
motywującego kopa. I to nic, że ich nie znam, że to tylko głos...
Codziennie, podczas moich marszy słucham anglojęzycznych podcastów.
Znalazłam sobie takie, które są pozytywnie zakręcone i wnikają w
te zakamarki mnie, które tego potrzebują najbardziej. I tak szkolę
sobie język i poznaję pozytywnie zakręconych ludzi. Z niektórymi
czasem koresponduję. I tak codziennie towarzyszą mi moje cztery
ulubione podcasty:
Pomiędzy jednym
dniem a drugim podgryzam sobie marchewki i dziwię się jakie cuda
zachodzą we mnie kiedy pasja budzi się u mojego boku, a kiedy
zasypiam siada na krawędzi łóżka i czuwa nad moim snem.
Ostatnio usłyszałam,
że jestem szalona pokonując różne odległości na nogach, często
w deszczu. Różne osoby proponowały mi chociaż rower... Śmieję
się wtedy bo nie wyobrażam sobie siebie, że mogę inaczej.
Usłyszałam też coś o konsekwencji. Też się wtedy śmieję bo
nie ma o niej mowy, kiedy robi się to co daje takie
turbodoładowanie. Nie ma moby żeby było inaczej kiedy robi się
coś dla siebie. Albo coś robisz z serducha, albo sobie daruj. Mnie
moja pasja leczy i każdego dnia prowadzi na dziewicze tereny. I choć
bywa czasem wymagająca pod różnymi względami, pod koniec dnia
patrzę w lustro i widzę szczęśliwą kobietę (czasem mocno
zmęczoną, ale nadal szczęśliwą), cieszącą się jak małe
dziecko odkryciami, które wpadły na popołudniową kawę.
PS A Ty? Dotrzymujesz obietnic sobie złożonych? Wędrujesz z pasją pod rękę? Znalazłeś swoje lekarstwo i przyjmujesz je każdego dnia? Stań przed sobą samym i szczerze sobie odpowiedz...

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.