Wiele
o niej słyszałam... Już sama nie pamiętam od kogo, skąd, gdzie i
jak. Słyszałam i tyle. I tak życie się poukładało, poskręcało,
poplotło barwne warkocze przewrotnych fryzur ludzkich spotkań, że
to ona zgłosiła się do mnie proponując współpracę. Los chciał,
że nasze drogi zeszły się tuż przed moim dłuższym wyjazdem do Indii, więc entuzjazmu z mojej strony zbyt wiele nie było
ale... Wyjechałam. Wróciłam. Wydarzyło się to i owo. I... Znowu
trafiłam na nią. Tym razem to ja „złowiłam” ją. Akurat
szukałam wielowymiarowych i pozytywnie zakręconych osób do mojego
nowego projektu Aloha Świat. Po raz kolejny spotkałyśmy się w
miłych okolicznościach przyrody, znowu w przeddzień mojego wyjazdu
za granicę... Tym razem udało się i wierzę, że jeszcze nie raz o
niej usłyszę! Słońce mile nas rozpieszczało, dźwięki miasta
mieszały się z wrzaskiem mew, a w naszych brzuchach znikało
smakowite cappuccino.
Oto
człowiek: Agata Oriana Kwhas
Ona: Przed
naszym spotkaniem zastanawiałam się czy jestem takim pozytywnym
człowiekiem, w sensie chodzenia własnymi drogami, realizowania
swoich pasji i tak dalej...
Wiesz,
z jakiegoś powodu z Tobą właśnie rozmawiam, a mnie mój
wewnętrzny radar mówi, żeś człowiek z pasją działający.
Hmmm...
Nie jestem osobą, która powie w stu procentach TAK i zacznie
stosować w rozmowie rodzaj „keep smilingu” typowo
amerykańskiego. Pamiętam, że jako dziecko byłam osobą bardzo
zajętą i nawet nie miałam czasu żeby pomyśleć, czy coś jest
moją pasją. Dzieci chodzą a to na jakiś rodzaj sportu, a to na
naukę języka, a to na tańce i tak dalej. Moich zajęć było
naprawdę sporo... Chodziłam do szkoły muzycznej i byłam w tym
kierunku bardzo intensywna prowadzona przez rodziców. Początek był
na fortepianie, potem pojawiła się wiolonczela w której od razu
się odnalazłam. Wszystko toczyło się gładko i swoim rytmem.
Czyli
potem naturalnym krokiem były studia muzyczne?
Tak.
I dopiero wtedy zorientowałam się, że to co robię nie sprawia mi
radości... W połowie studiów zdecydowanie coś nie grało. Nic mi
już nie sprawiało przyjemności... Wykonywałam wszystkie czynności
działając na tak zwanym autopilocie. Uczyłam się, zdawałam
wszystko w wyznaczonym terminie, ale nie było w tym jakiejkolwiek
fascynacji i radości. To było dość dziwne, bo przecież wszystko
sobie szło spokojnym trybem. Byłam zdrowa, młoda, studiowałam,
nie miałam problemów, a mimo wszystko nie czułam, że jest po co
wstawać rano. I to jest taki moment, kiedy się zatrzymujesz i
zastanawiasz co jest z tobą nie tak...
I...?
Rozpoczęły
się wtedy moje poszukiwania, zadawałam sobie pytania, dlaczego jest
mi tak niewygodnie, co mnie wkurza, o co tak naprawdę chodzi... I w
pewnym momencie doszłam do wniosku, że przecież od zawsze chciałam
pisać książki!
Tak!
Dość
szybko nauczyłam się czytać i pochłaniałam wszystko, co wpadło
mi w ręce. To była zawsze moja odskocznia. Pamiętam, że
wyobrażałam sobie miłe sytuacje z przyszłości: idę ulicą, a na
witrynach księgarń leży moja książka, która daje ludziom dużo
magii i dobrych emocji...
Czy
to znaczy, że rzuciłaś muzykę?
Nie,
odnalazłam swoją drogę, nadal grałam, ale zaczęłam też w końcu
pisać!
Czyli
presja grania była dość duża?
Och,
od zawsze. I to często mocno demotywująca. Choćby w wieku 12 lat
usłyszałam, że solistką to ja raczej nie zostanę. Cóż...
Tobie
w duszy grało coś więcej niż piękna wiolonczela...
Moje
było pisanie. Zaczęłam szukać w Trójmieście środowisk
związanych z pisaniem. Przez chwilę zaczepiłam się w Dzienniku
Bałtyckim. Tam poznałam jednego z redaktorów związanego z klubem
pisarzy. Zaczęłam chodzić na ich spotkania. Tam też wzięłam
udział w konkursie poetyckim i nawet dostałam wyróżnienie co mnie
mocno podniosło na duchu i zmotywowało. I tak to się toczyło.
Aż...
Aż
pewnego razu stwierdziłam, że fajnie by było zacząć coś robić
dla dzieci.
O!
Pewnie
zapytasz, dlaczego. Bynajmniej nie dlatego, że wybitnie lubiłam
dzieci ;-). Nie. Dzieci cię po prostu nie oceniają tak jak dorośli,
a ja miałam tych ocen naprawdę dość... Całe życie oceny, oceny,
oceny i porównywanie z innymi. Dzieci są naturalnie szczere. Jak
się im coś podoba to stoją z rozdziawioną buzią i słuchają
(grałam dużo koncertów dla dzieci, więc doświadczyłam tego
wielokrotnie).
Gra
dla dzieci, brzmi ciekawie.
W
pewnym momencie postanowiłam przełamać ten schemat, że granie
muzyki klasycznej wymaga publiczności z odpowiednim gustem i
smakiem, a ja muszę ją ciągle zadowalać wysokim poziomem.
Dzieciom się po prostu coś podoba albo nie, nie ma tam maniery i
przekombinowania.
Domyślam
się, że Twoje zapędy pisarskie nie spotkały się z wielką
aprobatą rodziny?
Oczywiście...Usłyszałam
wiele mało zachęcających zdań, że to bzdura, że z tego nie
wyżyję, że bez sensu, żebym się lepiej trzymała tej mojej
wiolonczeli. Na szczęście pisanie
sprawiało mi coraz więcej radochy i „dobrych rad” nie
słuchałam.
Znam
to! Często jedyną osobą, która w Ciebie wierzy jesteś Ty sama bo
reszta świata stuka się w czoło i kręci głowami z politowaniem.
Wiesz,
przeszłam też swój okres buntu, ale taki trochę ze spóźnionym
zapłonem. Miałam rozterki typu: po co ja poszłam na te studia,
może trzeba było na coś innego,
dziennikarstwo, albo muzykologia... Byłam mocno zbuntowana...
Szkoła muzyczna to było tak naprawdę spełnienie marzeń mojej
mamy i jako ta grzeczna dziewczynka zrobiłam czego się ode mnie
wymagało. Pamiętam moment, kiedy przyjechałam do domu cisnęłam w
mamę moim dyplomem krzyknęłam: Masz! I wyszłam trzaskając
drzwiami. Oczywiście później doceniłam swój wysiłek i dyplom
wychuchałam, w ramkę oprawiłam... Ale wtedy to był taki moment, w
którym zdałam sobie sprawę z tego gdzie jest ta moja radość?
Wzięłam się za siebie i zamiast być ciągle w poczuciu takiego
„głodnego ducha” jak ja to mówię, który marzy o tym: gdyby
gdzieś tam, gdyby coś tam... Postanowiłam zaakceptować moją
sytuację. Pewna mądra kobieta bardzo mi wtedy pomogła zadając
pytanie: No dobrze, ale co chcesz tą swoją muzyką osiągnąć, co
Ty byś chciała ludziom dać? Odpowiedziałam jej: Przyjemność! Na
co ona stwierdziła: To wiesz co, może w takim razie nie zaczynaj od
tych ludzi z wielkich sal koncertowych, którzy często wcale nie
mają ochoty niczego słuchać... Zacznij od takich dla których
będziesz najlepszą wiolonczelistką na świecie bo jesteś jedyną,
która przed nimi zasiądzie i której można posłuchać.
I
jak się zastanowiłam kto mnie nie będzie oceniał doszłam do
wniosku, że dzieci będą najcudowniejszą publicznością. Zrobiłam
wiele koncertów dla najmłodszych. Grałam w przedszkolach,
kawiarniach, punktach opieki nad dziećmi. Po prostu brałam za
telefon i dzwoniłam, mówiąc kim jestem i że chcę dla nich
zagrać. I wbrew mojemu początkowemu sceptycyzmowi parę naprawdę
fajnych rzeczy udało się zrobić. Wszyscy byli zadowoleni i ja i
dzieci i rodzice i panie opiekunki. Wtedy mnie olśniło: Ach! To
może być tak, że wszyscy są zadowoleni więc co jeszcze mogę z
tą muzyką zrobić? I tak okazało się, że dzięki komputerowi i
temu, że są różne programy do tworzenia muzyki mogę zacząć
zrobić coś nowego.
Krok
po kroku odnalazłaś, odkryłaś, dokopałaś się do siebie
prawdziwej.
To
naprawdę fajnie obserwować to, jak życie prowadzi cię w
odpowiednie miejsca. Jak się uprzesz i łazisz, łazisz i łazisz,
choć nie wiesz po co gdzieś idziesz bo przecież racjonalnie to się
nie da tego wytłumaczyć, a tam stoi jakaś osoba i mówi: Wiesz co,
potrzebuję tekstu, prowadzę grupę teatralną, albo: Wiesz co, mój
znajomy śpiewa i potrzebuje kogoś kto napisze mu tekst piosenki. U
mnie mniej więcej tak to właśnie wyglądało. Spotkałam kolegę,
który okazało się, że pracował w teatrze muzycznym. Przedstawił
mnie swojej szefowej, która wzięła moją adaptację „Baśni
tysiąca i jednej nocy”. Z tego zrobił się spory musical. Potem
pojawiło się kolejne zlecenie i kolejne na zasadzie: ktoś, gdzieś,
kogoś poznał ;-). Wszystko samo się z sobą łączyło.
Te
magiczne guziki magicznie się naciskają jak ich nie przegapić...
Jakie były Twoje kolejne?
Od
dłuższego czasu mieszkam w Gdyni i uważam, że jest to cudowne
miejsce. Jestem Gdynią zafascynowana. I
tak pewnego razu nieskromnie pomyślałam, że fajnie by było
wymyślić postać bajkową, która mieszka w Gdyni, jest takim
stworem pół mitycznym, pół realnym. Efektem tych rozmyślań jest
Troll Anatol, który mieszka sobie pod Kamienną Górą. I tak
zaczęłam wokół tej postaci tworzyć poszczególne opowiastki,
wplatając też w to różne miejsca, które odwiedzam czy imprezy,
które odbywają się w Gdyni i sama w nich biorę udział. Moje
fajne wydeptane ścieżki wydeptywał krok w krok Anatol. Dziwnym
trafem, jeśli coś jemu się podobało to i mnie się podobało... W
końcu Troll to takie moje małe rogate alter ego. Książkę
skończyłam, nad ilustracjami pracuje teraz fantastyczna graficzka,
a ja wydeptuję ścieżki do wydawnictw tak by książka ujrzała
światło dzienne. Zobaczymy co z tego wyjdzie ;-).
Trzymam
mocno kciuki! Wierzę w Anatola bo jego magia działa na mnie...
Wiesz, podesłałaś mi do poczytania i tak od niechcenia się za
lekturę zabrałam (po prostu od paru lat mam dość jakiejkolwiek
literatury, no nie mogę i już...). Ale coś mnie podkusiło pewnego
deszczowego dnia no i się zaczęło! Dla mnie była to na tyle
cudowna odmiana i odświeżenie zakręconych neuronów, że w nocy
miałam sen, gotowy pomysł na opowiadanie! Dawno tego nie miałam. Dlatego Anatol dla mnie już teraz jest
magiczny i nic tego nie zmieni! Zatem niech wszystko dalej kręci się
samo i jeden krok prowadzi Cię do kolejnego.
Dla
mnie wszędzie teraz czają się inspiracje. Wystarczy latająca
mewa, która wydaje śmieszne odgłosy, a ja już nazywam ją Panem
Gęgajło ;-).
A
co się stało z muzyką?
Ona
jest cały czas obecna w moim życiu. Z racji, że jestem zawodowo
sama sobie szefową i muszę opłacić rachunki,
gram wszędzie gdzie mnie zaproszą i
nie wybrzydzam. Tak naprawdę dopiero po studiach uczyłam się na
nowo odnaleźć w graniu przyjemność.
Co
odkryłaś?
Zainteresowałam
się muzyką relaksacyjną. Czyli czymś co sprawia, że mnie
samej też jest przyjemnie. I też okazało się, że ktoś, gdzieś
dowiedział się o moich nieśmiałych próbach, zgłosił się do
mnie opowiadając o projekcie stworzenia muzyki dla osób dotkniętych
chorobą nowotworową. Zgodziłam się. Potem znowu kolejna osoba
przyszła i poprosiła o muzykę do warsztatów rozwoju osobistego,
ale taką z wiolonczelą. Jasne. Usiadłam i zrobiłam. Znowu okazało
się, że to jest fajne i wszyscy są zadowoleni. Zdarzało mi się
też grać na wiolonczeli dla kobiet w szkole rodzenia... Podczas
tych moich eksperymentów wiele się także musiałam nauczyć. Jakie
dźwięki jak wpływają na człowieka i tak dalej... Sporo naukowych
badań przejrzałam. I okazało się, że wiolonczela ma naprawdę
dobry wpływ na ludzkie komórki. Więc zaczęłam twórczo myśleć
dalej. Skoro instrument na którym gram jest taki pozytywny to chcę
go w tym kierunku wykorzystywać. Krok po kroku zaczęły się
pojawiać nowe możliwości...
A
co Cię motywuje do pracy? Przecież to nie jest tylko kwestia
natchnienia tylko bardzo często ciężkiej pracy często nawet wtedy
kiedy się tego natchnienia zbyt wiele nie ma...
Otóż
to. Zdarza mi się czasem wpadać w poczucie „winy”, że nie
chodzę do „normalnej” pracy, która co miesiąc przekłada się
na regularną pensję... Pisz sobie bajkę dla dzieci przez kilka
miesięcy, w międzyczasie graj koncerty, które sama sobie musisz
załatwić, aranżuj sobie utwory i nie miej niczego oprócz swojego
wewnętrznego przekonania, że to wypali bo to co robisz jest takie
dobre, że wszyscy będą chcieli czytać Twoje teksty i słuchać
Twojej muzyki... Że nie wspomnę o częstym braku płynności
finansowej... I ten temat dla twórcy powinien być jako tako
opanowany, jeśli faktycznie chce się sam utrzymywać. Bycie sobie
samemu szefem to nie tylko sielanka jak się czasem wydaje tym,
którzy zazdroszczą tego „wolnego czasu” kiedy się chce.
A
jakie są reakcje dzieci na Twoje dźwięki?
Zdarzało
mi się kiedyś grać z koleżanką na ulicy w Szwajcarii. Dzieci się
zatrzymywały i wykazywały zafascynowanie żywymi instrumentami. One
potrafią bawić się całym ciałem. Nie są nauczone, że to jest
muzyka wymagająca sztywnego siedzenia
na krześle, tylko wyrażają swoją reakcję ruchem. Często śmieję
się i mówię: że część mojej publiczności pełza, część
dłubie w nosie, a część wali się klockiem po głowie, ale i tak
muzyki słucha ;-). Szczerość dzieci jest dla
mnie szczególnie
cenna. Jak im się coś nie podoba to wprost powiedzą: e, to jest
nudne. I w tym monecie wiem, że mam skończyć to co robię i potem
zweryfikować swoją pracę.
Wróćmy
na chwilę do Twojego pisania. Co chcesz powiedzieć do dzieci
poprzez Trolla Anatola?
Cóż...
Mam nadzieję, że ma osobowość. Bywa czasem wycofany i musi się
do pewnych rzeczy przekonać. Pokazuje całe spektrum emocji.
Pokazuje wszystko to, co jest w każdym z nas i czego czasem się
wstydzimy. Jest ostrożny, ale jak poczuje, że coś jest dla niego
to wchodzi w to i potrafi tego bronić. Ogólnie pisząc Trolla nie
myślałam żeby narzucać dzieciom jakiś rodzaj zachowań.
Czyli
nie moralizujesz zbytnio?
Nie.
Raczej trzymam się z daleka od pedagogicznego podejścia do życia.
To się po prostu pisało samo i bez założeń. Jedyne co miałam od
razu w głowie to miejsca w Gdyni i wokół nich ciekawa akcja w
którą Troll jest zamieszany.
Jak
ładujesz swoje twórcze akumulatory?
Wiesz
co? Po prostu śpię. Mogę spać 12 godzin, regeneruję się, a przy
okazji śni mi się coś ciekawego. Jak ładuję akumulatory to
jestem zdecydowanie leniem. Bardzo chętnie jadę na Mazury, chodzę
boso po trawie i odpoczywam. Najlepiej sama, gdzieś w plenerze,
cisza, spokój, leżaczek...
Jesteś
szczęśliwa?
Hmmm...
Dość trudne pytanie... Nie wiem. To jest tak, że nie mam się do
czego przyczepić. Cały czas się czuję na początku drogi, dlatego
mówię, że nie wiem. Nie odczuwam upływu czasu na zasadzie: O jej,
coś mnie ominęło, mimo że skończyłam w czerwcu 44 lata.
Ostatnio zrobiłam sobie takie podsumowanie, poszłam w miasto na
cappuccino, usiadłam i zadawałam sobie pytania: Chciałabyś tu
być? Chciałabym. A podoba Ci się to co masz? Podoba. A co Ci się
nie podoba? Sytuacja finansowa. No to hej w nowe! Wiesz, ogólnie
cały czas czuję, że coś fajnego jest przede mną.
Ha!
No jak na moje to jednak jesteś tą osobą, którą zdecydowanie
warto gościć na Aloha Świat i nie tylko ;-). Poczułam się
zainspirowana na wielu płaszczyznach i coś czuję, że Troll Anatol
nie da mi spokoju i jeszcze poczaruje w tej kawulowej głowie...
Naprawdę bardzo tego potrzebowałam i dziękuję!
PS Zdjęcia pochodzą z archiwum przepytywanej.
*Żaden z zamieszczanych wywiadów nie jest tekstem opłaconym ani pisanym na zamówienie. Materiał jest sponsorowany przez samo życie i autorka tekstu czerpie z niego korzyści jedyne duchowo-towarzyskie.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.