Miewam przebłyski. Takie, które rozjaśniają
najciemniejsze kąty mojej wewnętrznej piwnicy. Miewam przebłyski czegoś, czego
nie potrafię wyjaśnić, ale z jakiegoś powodu, kiedy zaufam i idę po promieniu
tego rozbłysku, znajduję się po drugiej stronie tęczy, w życiu o jakim nawet
nie marzyłam (bo za bardzo się ograniczałam myśleniem ;-)).
I to wcale nie tak, że wędruję sobie beztrosko po
rzeczonym promieniu i wszystkie moje problemy nagle się kończą. Nie. Nadal
wzdycham. Mam gorsze dni. Strzelam fochy. Płaczę. Złoszczę się. Zadaję pytania,
na które nie ma odpowiedzi. Nadal myślę co ugotować na obiad. Jak wyleczyć
przeziębienie, wstać rano z łóżka z nową energią.
Od przebłysku do przebłysku podróżuję coraz
swobodniej, nie przywiązując się za bardzo do okoliczności zewnętrznych, które
często za szybko się zmieniają... Już je rozpoznaję. Przeczuwam kiedy nadejdą,
ale nigdy nie jestem w stanie ich zaprogramować czy wymusić. One rządzą się
swoimi przebłyskowymi zasadami. Zjawiają się w moim życiu nagle, niespodziewanie,
nie dając żadnej szansy na analityczne rozumowanie. Początkowo oślepiają,
paraliżują, ogłuszają. Wyłączają cały system zarządzania. Na sekundy.
Mrugnięcie powiekami. Oddech. A kiedy wszystko wraca do normy, czuję, że coś
się zmieniło, że po prostu muszę ruszyć dalej, nawet jeśli to tylko nowa
ścieżka spacerowa. Wiem, że muszę... Coś zrobić. Czegoś nie robić. Gdzieś iść.
Nigdzie nie wychodzić. Pozostać w ciszy. Śpiewać na całe gardło. Czasem
podejmuję decyzje, takie, które zmieniają układ całej mandali mojego życia.
Jedną decyzją zrodzoną z jednego przebłysku niszczę mandalę, którą usypałam z
setek dni. I nie jest mi żal, choć czasem płyną łzy.
Nie powiem, że ta teoria przebłysków działa w
życiu każdego. Bo nie znam Ciebie i Twojego życia. Mogę mówić tylko o sobie. O
własnych doświadczeniach. Szczerze. Otwarcie. Może to, co piszę w jakiś sposób
rezonuje z Tobą. Może współgrasz ze swoimi przebłyskami jak ja z moimi? Jeśli
tak, to wiesz o czym piszę i może akurat dziś moje słowa przypomną Ci jak ważne
jest wędrowanie po promieniach świetlistej intuicji. I to nic, że czasem się
boisz jak cholera. I to nic, że czasem rumor kruszącego się muru starej
rzeczywistości wyrwie Cię ze słodkiego snu. Kurz opadnie, a Ty zobaczysz nową
przestrzeń, która gotowa jest obdarowywać niespodziankami.
Cztery miesiące temu poraził mnie kolejny strzał
intuicji. Obudziłam się rano tak jak zwykle, ale wiedziałam, że właśnie
zmieniło się wszystko. I jakoś nie byłam tym faktem specjalnie podekscytowana,
raczej zdezorientowana. Obudziłam się w końcu z decyzją o wyjeździe na stałe z
Polski. O życiu z kimś, nie sama. O tworzeniu nowych relacji. O pracy tej
samej, ale w zupełnie innych warunkach, bez znajomości języka kraju, gdzie
zamierzałam wylądować. O rytmie dnia innym niż tym do jakiego przywykłam i jaki
sobie sama poukładałam. O wędrowaniu nowymi ścieżkami turystycznymi. O znajdywaniu nowych pieniędzy na chodniku. O
poznawaniu innych smaków. Zamknęłam za sobą drzwi mieszkania, w którym zbudowałam
siebie. W skrzynce na listy ostatnia niespodzianka. Akurat w dniu, w którym
ruszałam dalej. Idealne wyczucie czasu i dobór słów, które wycisnęły ze mnie
jeszcze więcej łez i uśmiech do wspomnień, przesłanych zdjęć i do dobrego
duszka tej pocztowej niespodzianki. Czyż można sobie było wymarzyć piękniejsze
rozpoczęcie nowego etapu życia?
Poznałam cudownego mężczyznę. Nasza relacja na
odległość tysiąca iluś tam kilometrów wydawała się bezpieczna i w porządku dla
kogoś kto parę lat temu zakończył trzynastoletnią relację i zaczął rozkoszować
się wygodnym i spokojnym życiem w pojedynkę. Owszem, bywało, że wpadałam w
sidła miłościo-podobnego stanu, ale szybko dochodziłam do wniosku, że za dużo w
tym wszystkim szarpaniny i spalania się. Nie potrzebowałam takich atrakcji,
więc pokochałam życie sama z sobą. No i wtedy pojawił się on. I wcale świat nie
zawirował, i wcale nie porwały mnie motyle, i wcale nie chciałam rzucać mojego
świata dla niego. Jedno co wiedziałam od początku to to, że czeka mnie coś
nowego i nie chcę tego spieprzyć, że czas pozostać sobą, niezależnie od
okoliczności. Tak dla higieny psychicznej i bezpieczeństwa własnego trzymałam
się na dystans. Coby sprawy, które mają się poukładać, poukładały się
niewymuszane niczym. I choć on kilka razy wspominał bym przeniosła się do
niego, dla mnie to nie wchodziło w grę. Przecież moje życie właśnie się fajnie
poukładało. Znalazłam grupę ludzi, z którymi uczyłam się tańczyć salsę. Miałam
poukładany rytm dnia. Zaczęłam poznawać nowe inspirujące osoby. Podróżowałam
więcej niż zwykle. Na każdym kroku znajdowałam pieniądze. Zakochałam się w
pełni w moim życiu.
I wtedy obudziłam się z silnym przeświadczeniem,
że mam to wszystko zostawić i po raz kolejny przemodelować siebie.
W miesiąc pozamykałam swoje sprawy, wsiadłam do
samolotu i pochlipując ile wlezie żegnałam stare życie. Ale to właśnie wtedy
wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Puzzle, które dotychczas przekładałam z
miejsca na miejsce usiłując dopasować je do całości układanki, nagle zazębiły
się. Znalazły idealne miejsce. Kliknęły. Najdziwniejsze i najtrudniejsze
fragmenty nieba zabłękitniły się idealnym dopasowaniem.
Dziś nie żałuję, choć dni bywają różne. Wiem, że
tamta decyzja doprowadziła mnie w miejsce, gdzie odsłaniam nowe oblicza samej
siebie. Dziś wiem, że nie ma znaczenia na jakiej szerokości geograficznej
jestem zakochana w swoim życiu. Albo kocham, albo nie. Aktualnie kocham w
Niemczech. A kiedy ruszę dalej, będę kochała w miejscu tam, gdzieś, gdzie
powoli się zbliżam.
Miałam swoje ulubione trasy do nordic walking.
Zostawiłam je. Znalazłam jeszcze piękniejsze, pełne nowych wyzwań. Miałam
ulubione kawiarnie, w których często natchnienie wpadało na dłuższą pogawędkę.
Zostawiłam je. Wędrując nowymi szlakami z kijkami znalazłam miejsca równie
klimatyczne i smaczne. Miałam rytm dnia, który płynął wedle uznania swego.
Zostawiłam go. Mam taki, który otwiera we mnie nowe, czyste drogi, dotychczas
zarośnięte kniejami przez które nie miałam ochoty się przedzierać.
Nieznane drogi wiją się teraz kusząco i
przyglądają się wędrującemu po nich podróżnikowi. Bacznie rozglądam się na
boki. Tyle jest jeszcze do odkrycia...
I nadal tańczę salsę, a nawet więcej.
I nadal poznaję inspirujących ludzi, a nawet
więcej.
I nadal znajduję na chodniku pieniądze, a nawet
więcej.
I nadal kocham życie, a nawet więcej.
A wszystko przez te przebłyski, które rozjaśniają
najciemniejsze kąty mojej wewnętrznej piwnicy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Aloha! Niech ta przestrzeń posłuży Twojej duszy, Twojemu sercu, Twojemu ciału, zachęci do bycia blisko siebie i podzielenia się z innymi swoim patrzeniem na świat.