Kiepska ze mnie patriotka i w
zasadzie trudno w ogóle mnie takową nazwać, ale chyba coś we mnie siedzi
głęboko. Jakaś dziwna miłość nie tyle do kraju co do miasta, które odwzajemnia
moje uczucia. Gdynia to moje miasto. Gdynia to miejsce gdzie oddycham głębiej.
Gdynia to moja baza. Mogłabym z radością przechadzać się ulicami miasta z
szalikiem I love Gdynia! Nie potrafię wytłumaczyć tej miłości. To jakby miasto samo
mnie wybrało i nawet jeśli pogna mnie w inną część świata zawsze będę o Gdyni
myślała jako o jednym z tych miejsc na ziemi, które robi ciepło w sercu. Pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłam
morze. Mój zachwyt i radość zabrały mi słowa. Pamiętam, że miałam 15 lat,
właśnie skończyłam podstawówkę i byłam na wakacjach z moją ciocią, która w
ramach niespodzianki i nagrody za dobre oceny wybrała właśnie Gdynię na wspólne
lenistwo. Pamiętam też, że właśnie wtedy powiedziałam sobie, że chcę tu
mieszkać i cztery lata później wylądowałam w Gdańsku na studiach. I
zamieszkałam w Gdyni.
Uwielbiam te szerokie ulice, brak
tłoku (nawet kiedy Open'er Festival da się przeżyć, ledwo bo ledwo, ale się da), otwartą przestrzeń i ten zew
świeżości, otwartości. Nie znam się na polityce i szerokim łukiem omijam, ale jakieś ciepłe uczucia we mnie
się budzą na myśl o prezydencie Szczurku. No może na misia bym go nie witała,
ale na pewno z radością bym do człowieka podeszła. I kiedy tak ostatnimi czasy
z lekka osiadłam na tyłku, marazm mnie oblepił jakiś bliżej nieokreślony, ruszyłam w objęcia miasta w poszukiwaniu inspiracji. Nie do lasu, gdzie
towarzyszami piękne buki. Nie, ludzi mi trzeba było, plakatów, chodników,
trolejbusów, kogoś zmierzającego gdzieś, przypadkowych rozmów, no tak po prostu
pogaduszek z miastem byłam spragniona. A miasto jakby wyczuło mój nastrój, od
razu zaczęło szeptać co między blokami piszczy. Wystarczyło tylko spojrzeć w
innym kierunku, zamiast patrzeć pod stopy i liczyć płytki chodnikowe, zadrzeć
głowę wyżej, zaczepić wzrokiem balkony, witryny sklepowe, bilbordy…
I oto jest! Miasto przemówiło
głośno i wyraźnie! Gdyńskie Poruszenie! Miasto zaprosiło mnie entuzjastycznie
by wyjść z domu, by ruszyć tyłek i zrobić coś innego, by do ludzi pójść, by z
nimi coś razem zrobić, by trochę się spocić, by nakarmić ciało porcją zdrowych
endorfin. A że ze mnie człek ciekawy to postanowiłam skorzystać z zaproszenia
mego miasta. Straty zerowe, bo poruszenie darmowe. Zyski nad wyraz smakowite bo
faktycznie endorfin przybywa z minuty na minutę, a minut sześćdziesiąt, więc
cóż za uczta!
Bilbordy przemówiły, zaprosiły,
wygoniły z zimnego mieszkania najpierw na darmowe zajęcia jogi, następnego dnia
na Nordic Walking, trzeciego na tai chi, czwartego dnia biegi sobie odpuściłam
bo nie jestem fanką, a piątego też spasowałam bom nie jest seniorką jeszcze…
A miasto sobie sprytnie
wymyśliło, że warto ludziska zmotywować, zintegrować, wytrącić z dłoni piloty
do telewizorów, odkleić od witryn wystawowych, wyciągnąć z marazmu i ruszyć
kości. Gdyńskie Poruszenie jest akcją zorganizowaną przez miasto dla jego
mieszkańców. Cały tydzień w godzinach wieczornych odbywają się darmowe zajęcia
rekreacyjne, które uwalniają całkiem fajną enerdżi szczęśliwości.
Przetestowałam i jak tylko mam czas to eksploruję dalej. I żeby nie było wymówek,
zajęcia są dla każdego, niezależnie od wieku, stopnia zaawansowania czy
sprawności fizycznej. I choć początkowo tłum na sesji jogi mi z lekka
przeszkadzał, to po chwili palnęłam się z liścia w nadąsane ego i zaczęłam
wyciągać z tego, co dają ile się da.
No i jak tu nie kochać Gdyni? Dlatego
wirtualnego misia ślę do władz miasta bo tym razem im się należy, nawet tym
paniom co to nie raz burknęły na mnie zza okienka. A co tam, dziś rozdaję bo
jakoś tak po tej jodze mi radośnie!
A wnioski są takie z tego tu oto
mego pisania, że jak się chce to naprawdę można znaleźć i nie trzeba na to
wydawać pieniędzy nic a nic, wręcz przeciwnie inni sami dają. Wystarczy wyjść z
mieszkania, ruszyć kości, popatrzeć w innym kierunku, pomyśleć ciut inaczej niż
zazwyczaj. I nagle okazuje się, że obok stoi ktoś, kto patrzy w tę samą stronę,
kto też właśnie wylazł z domu i ma ochotę zrobić coś dla odmiany inaczej. I
patrzy i widzi ciebie. I choć nie gadacie to idziecie w tym samym kierunku,
lądujecie na tych samych zajęciach i uwalniacie do systemu endorfiny.
Możliwości jest bez liku, pytanie
czy je zauważysz, czy może miniesz obojętnie zaślepiony rutyną swojego życia?

Ja do Gdyni zawitałam zaraz po szkole średniej....i troszkę tam mieszkałam, króciutko....bardzo miło wspominam ten czas i bardzo lubiłam tam być , w Gdyni:):)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z mego nowego bloga.....
No bo Gdynia ma to COŚ ;-)
OdpowiedzUsuńnooooooooooooooooooooo!!!:):):
Usuń