Zmiana. Słowo, które potrafi
przyprawić o ból głowy, dreszcze, skurcze żołądka, niestrawności, bezsenność i kilka
innych atrakcji. I wielu mówi o zmianie. I wielu nie robi zupełnie NIC żeby do
niej doszło. Ani tyni tyni kroczku. Jedynie o niej mówi. Jedynie jej chce.
Jedynie kreśli w wyobraźni wizje. I nie robi NIC by ruszyć, by zaciągnąć się
powietrzem zmiany, by posmakować czym jest i jak dobrze mieć ją za kumpelę.
Zmiana. Zmusza do wyjścia z
dziupli, do zweryfikowania swojej drogi, do przyjrzenia się życiu, które trwa.
Porusza starymi konstrukcjami wybudowanymi w umyśle, w których straszą duchy
przeszłości, a upiorne lęki sunące w obłokach myśli wyją: - nie rób nic, nie
męcz się, po co ci to, odpuść sobie, dobrze jest jak jest, zostań tu gdzie
jesteś.
Zmiana. Ostatnio przyjrzałam się
jej z bliska. Zajrzałam w niebieskie oczy i spodobała mi się ta, która na mnie
patrzyła. Nowa istota. Nowy człowiek. Nowa kobieta. Nowa ja. Byłam klasyczną
ofiarą, to świat był sprawcą moich problemów, mojego cierpienia, mojego smutku.
To inni. To oni. To tam. To gdzieś. Wszędzie, tylko nie w środku, we mnie.
Ciało wyło z bólu a dusza cierpiała na wieczne zapalenie krtani i nic nie miała
siły mówić, więc w cichości łykała truciznę jaką ją karmiłam i czekała. Byłam
osobą z fobią społeczną, wycofaną, zestresowaną, schorowaną, smutną, szukającą
sama nie wiedziałam czego. Jadłam śmieci. W głowie miałam śmieci. Otaczały mnie
śmieci. Czułam się śmieciem. Dawałam się kopać w dupę, dawałam się
wykorzystywać, dawałam się poniżać. Piłam alkohol. Miałam kochanków. Szukałam
rozrywki. I z niczego nie czerpałam przyjemności. Byłam pusta. Głucha. Ślepa.
Aż przyszła ona.
Zmiana. I zrobiła ze mnie nowego
człowieka. Taka metamorfoza, jaką ogląda się z programach, gdzie kobiecie robi
się fotkę przed i po i po to wiadomo, ach i och. We mnie wymieniło się
wszystko. Mogłabym nawet zaryzykować zmiana dopadła mnie na poziomie
emocjonalnym, komórkowym, osobowościowym, materialnym, życiowym. Każdym. Jakbym
mając 32 lata nagle się urodziła tylko, że jakaś taka duża od razu i szczęśliwa
i czysta i zresetowana. Wszystko to samo, ale inne jednocześnie. Dziś staję
przed kolejną decyzją i porywa mnie…
Zmiana. Po raz kolejny ściskam
się z moją przyjaciółką serdecznie. Czeka mnie wyprowadzka. Do innego kraju. Do
innych ludzi. Do innych doświadczeń. Z zadziwieniem przyglądam się sobie. Jak
łatwo mi to przychodzi, że się nie boję aż tak bardzo (no bo trochę to tak…),
że cóż… najwyżej mi nie wyjdzie ;-). A jak nie spróbuję to nic się nie zmieni.
To się nie przekonam. To nie posmakuję. To nie zobaczę. Bo tak naprawdę nie ma
się czego bać! Nic nie tracę. Nic mi się nie stanie. Nie ma czegoś takiego jak
porażka. Nie istnieje ryzyko. To wszystko farmazony, które kręci w mikserze
umysł lękliwy. W dniu, kiedy podjęłam decyzję, że wyjeżdżam z kraju otworzyło
się tyle różnych przejść, możliwości, opcji, że codziennie zapisuję je w moim
magicznym zeszyciku pomysłów kreatywnych. Na wiele w nich w życiu bym nie
wpadła w obecnej sytuacji, na tyle w głowie ciasno się zrobiło. Jedna decyzja,
może szalona, może odważna, może naiwna, ale moja własna. Jedna decyzja
wykarczowała pół dżungli i teraz mogę wybierać dziesiątki ścieżynek, a każda
dziewicza, każda ciekawa tego, co za tą wielką kępą paproci schowane. A lęk?
Kurczył się i kurczył jak mały głód po zjedzeniu Danio. Dostałam kilka
cudownych propozycji na wypadek: co jeśli mi nie wyjdzie. I teraz wiem, że nie
burzę mostów, tylko je buduję, że mam gdzie wracać, mam z kim się śmiać, mam
pomocne dłonie dookoła siebie, radosne spojrzenia i zaproszenia. Więc czego się
bać?
Zmiana. Czasem jedna decyzja
potrafi wszystko… Wielu się na nią nie decyduje, bo w głowie scenariusze
więzienne a każda jedna krata to hasła typu: nie mam pieniędzy, boję się, a co
dalej, a jak sobie poradzę, a nie wiem czy mi wyjdzie, a co inni powiedzą, a to
głupie, a to i tamto. I godzisz się na coś, co Ci nie służy, gniecie,
ogranicza. A tuż tuż jest przestrzeń wolna, nowa, wielowymiarowa, której nie da
się zaplanować, a którą można jedynie eksplorować.
Nie daj się lękowi. Zagraj w nim
w klasy, w gumę, chowanego, ganianego.
Zmiana. Możliwości. Szansa. Nowy
horyzont. Rozwój. Przestrzeń. Lekkość. Inspiracje.
Zmiana może zabrać Cię na niezły
shopping. W markecie życia nie zabraknie Ci niczego.
PS Podziel się w komentarzach swoją
zmianą ;-). Czym jest dla Ciebie, z czym się kojarzy, jak Ci się z nią żyje. Daj
znać w jakich okolicznościach przyrody do niej doszło, co dobrego do Twojego
życia wpadło dzięki niej. Ty przed i po. Daj znać, że można. Podziel się,
zainspiruj. Może akurat Twoja historia potrzebna jest temu, kto akurat stoi
przed jakąś decyzją, tylko przeszkadza mu jedno wielkie: ALE.

W 2009 roku poczułam że chcę coś zmienić ,poszukałam w głowie pomysłu co by to miało być .I nagle bęc, masaż ,szukałam, szukałam i stało się wylądowałam w brzozówce i poznałam cudownych nauczycieli i Kawule :) Zaczęło się zmienianie życia , porządki w głowie i chodź czasem było trudno , pojawiały się łzy zwątpienie ,było warto Zaczęło się studia Fizjoterapii ,za kilka tygodni będzie po obronie pracy licencjackiej po egzaminie praktycznym w szpitalu .Cel radość w pomaganiu innym i sobie .Czasem nie jest łatwo ,trzeba pokonać góry ,lęki , płacz smutek .Czasem stoi się w martwym punkcie długo nawet rok albo i dłużej ale czas minie i wtedy ..........czekam teraz co się wydarzy jaka zmiana nadejdzie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam moją A. Kawule :)
To już tyle lat... Jak sobie przypomnę... Jakby Kawule podmienili :-). Trzymam kciuki za egzamy. Droga się odsłania, zmiana już drepcze ;-) łap za dłonie i się bawcie dobrze ;)
Usuńściskam, wiadomo kto :-)
ano też się odmieniłem, wciąż odmieniam, szukałem drogi bo mnie los obdarzył afektywną dwubiegunową, takie wesołe cudeńko, które czasem każe się powiesić, a czasem cieszy się życiem i hopsaniem tak że potem padasz na ryj z wyczerpania. szukam, szukam i znajduję. też byłem małym, pełnym kompleksów robaczkiem, też z fobią społeczną, z kompletnie zaburzonym poczuciem własnej wartości, szukając sposobu na zarabianie pieniędzy waliłem głową w ścianę własnych ograniczeń. bałem się kobiet, własciwie to bałem się własnej słabosci wobec energii kobiecej. w relacji w kobietą, z którą żyłem wiele lat byłem małym manipulantem. potem był pstryk. dużo cierpienia, rozpaczy, łez. i poszło, jestem całkiem nowy. dokłądnie jak Ty, na wszystkich poziomach nowy. zmieniło sięwręcz moje ciało, moja twarz. czuję swoją wewnętrzną siłę, czuję jak ona wpływa na moje otoczenie. jestem szczęśliwym człowiekiem, spokój i pewność siebie (nie mylić z zarozumialstwem i brakiem pokory) idą ze mną, odbijają się w moich krokach, barwie głosu i spojrzeniu. lubię to.
OdpowiedzUsuńa co Ci pomogło? podzielisz się swoją drogą? cieszę się bardzo mocno! :)
Usuńpomogło mi wiele rzeczy, każda po trochu. po pierwsze dobry kontakt z samym sobą, tak już jakoś mam. po drugie były sytuacje że pomogły mi inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny, pewnie bez nich bym, nie zył.(jakkolwiek starałem się i staram ich unikać i traktować jako ostateczność). potem byli ludzie, nagle "przypadkowo" stawali na mojej ścieżce. Andrzej Setman, genialny terapeuta, nauczył mnie zmiany przekonań (metody opracowanej przez amerykańskiego psychiatrę Maxa Maultsby'ego) nazywa się to RBT, rational behavior therapy, albo po polsku RTZ - racjonalna terapia zachowań. Setman pokazał mi kilka "sztuczek" nlp'owskich, zastosował na mnie również kilka "tricków" z terapii prowokatywnej, dalej pracowałem sam nad zmianą przekonań i sposobu myślenia. Andrzej jest na każde moje zawołanie, to naprawdę pasjonat tego co robi. Dzięki niemu otarłem się również o Hunę. Potem było rozstanie, byliśmy razem 25 lat, ogromny ból, rozpacz, trwająca kilka miesięcy, ona coś we mnie otworzyła, dzięki niej pojąłem co to znaczy miłość. dorosłem do tego żeby kochać prawdziwie, puścić wolno kobietę, z którą żyłem tyle lat i z miłością przyglądać się jak odlatuje w swoją stronę. w tej rozpaczy zadziało się coś jeszcze, mój wewnętrzny histeryczny chłopiec się uspokoił, już mną nie manipuluje, przytuliłem go, i od tamtego czasu przytulam kiedy tylko zechce. wielkie rzeczy zadziały się we mnie po ustawieniach wg metody b. hellingera. wciąż się dzieją, choć minęło już prawie dwa lata. do tego wciąż pracuję samodzielnie, przyglądam się swoim myślom, kwestionuję je, wybieram pozytywne i zdrowe, wciąż szukam podświadomych mechanizmów (przekonań) odpowiedzialnych za toksyczne, negatywne myśli i działania, znajduję, zmieniam, słucham nauczycieli, tu wymienię tych najważniejszych, Moja była żona, Budda, Chrystus, E. Tolle, Byron Katie, John Grinder, Jan Paweł Mróz, Moji, Osho Michał Tombak, Max Gerson, to chyba ci najważniejsi. przepraszam, po "hellingerze" dotarło do mnie w końcu że najważniejszymi byli moi rodzice, nawet jesli zaniechali, to dzięki ich zaniechaniu dostałem ogromne lekcje.Tak to się jakoś toczy i mam wrażenie że zatrzyma się dopiero z moim ostatnim tchnieniem. pozdro :)
UsuńA droga dalej się wije... Dziękuję :)
Usuńkiedy wyjeżdżasz? zdążę na jeszcze jedno misterium lomi lomi w lipcu?
OdpowiedzUsuńjuż w czerwcu.. ale może będzie Ci po drodze w okolice niemieckiego Dortmund? w Polsce będę bywała tak pewnie co dwa miesiące, wcześniej będę dawała znaki dymne, bo się moi stali klienci dopominają i nie darują
UsuńTeż chciałam Cię odwiedzić w lipcu :) Tak długo obiecywałam a Kawula się ulatnia .No cóż życzę szerokości i miłości lOMI w "NOWYM "
OdpowiedzUsuńKasia
czasem się za długo zwleka ;-)
OdpowiedzUsuńAle matko z ojcem, toć nie będę z pingwinami lodu jeść, wszędzie mogę być, wszędzie można mnie odwiedzać, nie tylko w Polsce (i uprzedzam marudzenie o pieniądzach, można stopem, testowałam, przeżyłam, było super) a chcę powiedzieć, że jak się chce coś to się da i Wszechświat sprzyja, więc? Kawula nie para, się nigdzie nie ulatnia, Kawula jest Kawulą i zawsze otwartą na świat i nowe i no życie po prostu :-)