Możliwe jest
WSZYSTKO! To nie tylko zdanie. To nie powtarzany lukrowy banał z
gatunku rozwoju osobistego. To nie teorie. To życie. To prawda. To
doświadczenie. Moje. Ochrzczone potem. Łzami. Uśmiechami.
Wybuchami radości. Chwilami zwątpienia. Wiarą. Bólem. Wędrówkami
daleko poza. Czekaniem w bezruchu.
Patrzę na siebie
jak na zupełnie nową osobę. I nie mogę się nadziwić. I jestem
cholernie wdzięczna samej sobie. Za to, że żyję. Że doszłam do
tego punktu tu. Że idę dalej.
Możliwe jest
WSZYSTKO!
Byłam smutna. Byłam
chora. Byłam zestresowana. Bałam się. Cierpiałam. I marzyłam...
By nie być smutna. By być zdrowa. By się nie bać. By przestać
cierpieć. Pamiętam siebie sprzed lat. Łykającą tabletki jak
cukierki. Znerwicowaną. Przepełnioną żalem. I marzącą. By żyć.
Dużo w życiu
słyszałam, że nie zasługuję. Że moje marzenia są głupie. Że
z pisania się nie wyżyje. Że głupio tak czytać nałogowo
książki. Że za mało. Że powinnam. Że nie mogę. Mimo wszystko
marzyłam. Czytałam książki ukradkiem. Zapisałam w tajemnicy
mnóstwo zeszytów. Wymyśliłam wielu bohaterów w głowie. Gdzieś,
coś, mocno nie pozwalało mi zapomnieć o marzeniach. Więc
nieśmiało wybierałam. Smutna. Chora. Zestresowana. Zalękniona.
Cierpiąca. Wybierałam liceum, gdzie się pisze, gdzie się mówi
publicznie (przypłacałam to rozstrojem żołądka i różnymi
bólami, ale to nic...), gdzie się czyta. Trochę szara myszka, jedynie obwąchująca
ser, ale jednak wystarczająco blisko smakołyka by wytrwać. I nadal
w tajemnicy czytałam, pisałam i... wygrywałam różne konkursy
literackie. W tajemnicy mniejszej lub większej. W imię tego głosu,
który głęboko we mnie błagał bym wytrwała. Wybierałam studia.
Świadomie. Tego chciałam choć mówiono mi, że bez sensu, że też
jeszcze to pisanie mi nie wywietrzało, że dziennikarze to szuje, że
literaci to biedacy. No że mi się nie uda. Nadal chora, smutna i
zestresowana trwałam.
Możliwe jest
WSZYSTKO. W dniu, kiedy zobaczyłam moje pierwsze opowiadanie
opublikowane w Nowej Fantastyce (w tajemnicy, która zaskakująco
wybuchła przynosząc mi przyjaźniejsze komentarze, uchylając drzwi
ciut bardziej, zachęcając by dalej...) przepłakałam ze szczęścia
godzinę. Tuliłam egzemplarz do serca. Pamiętam, że musiałam na
chwilę wyjść z biura ówczesnej pracy (etatowej! A jakże, był
taki etap w mym życiu :-)). Stanęłam w łazience i uśmiechałam
się do Agnieszki wzruszonej, patrzącej z podziwem na Agnieszkę
sprzed wielu lat. Serce szeptało mantrę: Udało Ci się! Udało Ci
się! Udało Ci się! A każde udało Ci się wywoływało kolejne
wodospady łez szczęścia.
Od tamtego czasu
minęło kilkaset różnych artykułów opublikowanych w
ogólnopolskiej prasie, dziesiątki zrealizowanych reportaży
radiowych, trzy napisane książki... Tamta Agnieszka istnieje nadal,
bo na tę dzisiejszą mnie składają się te wszystkie etapy jakie
przeszłam od punktu zapomnij o marzeniach, są absurdalne do punktu
możliwe jest WSZYSTKO. Przez te wszystkie lata często byłam jedyną
osobą, która wierzyła w realizację tego co w duszy grało. I co z
tego? Przecież do tego wystarczy tylko jedna osoba. Ja sama.
Bałam się życia,
choć tak mocno chciałam żyć. Marzyłam o podróżach. O twórczym
życiu. O eksplorowaniu. O doświadczaniu. O przekraczaniu. Marzyłam
i jednocześnie robiłam tyni tyni kroczki mimo wszystko, choć
czasem brakło sił na te tyni tyni... Było warto! Dziś doceniam
najmniejszy milimetr, choć wtedy wydawało mi się, że stoję w
miejscu, że utknęłam, że już tak zawsze...
Naprawdę możliwe
jest WSZYSTKO! Właśnie wróciłam z podróży. Spontanicznej
totalnie. Pełnej wzruszeń. Pięknego spotkania. Głębokich rozmów.
Głupich dialogów. Śmiechu. Kawy wypitej. Zdjęć zrobionych. Inspiracji pisarskich. Słów
odpowiednio skrojonych na miarę spontanicznej podróży. Tydzień
temu osoba z którą się spotkałam była poza moim radarem. Od roku
zero kontaktu. Bo tak trzeba było. Tydzień temu usłyszałam głos:
Kawula tęsknisz. Napisz, co czujesz, po prostu
wyślij dobrą energię. Posłuchałam. Puściła tama radości.
Wczoraj wsiadłam w samolot tylko po to by wypić kawę z
przyjaciółką i wrócić dziś rano. Tydzień temu nie wymyśliłabym takiego
scenariusza. Wyleciałam. Wróciłam. W zgodzie z sobą. W radości.
W miłości. Bez stresu. Bez bólu. Ze starymi i nowymi marzeniami,
które podskakują szczęśliwe we mnie bo doskonale wiedzą, że to
tylko kwestia czasu jak Kawula znowu stanie przed lustrem dziękując
sobie, że jej się po prostu chciało ŻYĆ!
PS Proszę Cię,
pamiętaj... O sobie. O swoich marzeniach. I idź. Nawet tyni tyni.
WARTO! Tak cholernie warto!

Tak się cieszę, że jesteś :)
OdpowiedzUsuńP.S Dziękuję...
Dziękuję! :)
UsuńTak młoda Aloha dusza i zobacz ile już w życiu osiągnęłaś, to naprawdę powód do dumy i szczęścia, to wspaniałe ! zazdroszczę Ci, ale robię małe tynie kroczki...
OdpowiedzUsuńJK
tyni tyni dziś są tymi maxi maxi za jakiś czas :) Pozdrawiam Cię gorąco i ślę energię super duper magicznych butów odwagi, które poniosą Cię tam gdzie masz dojść :)
Usuń