I znowu przenoszę mój ślimaczy domek. Znowu w podróży. Tym
razem Polska i stare-nowe kąty. Przeszło miesiąc tu i ówdzie. Mieszkam w
walizce. Mam to, czego potrzebuję. Czasem dokładam. Czasem odejmuję. Czasem
przekładam. Zip, zip, zip. Zamykam. Stuk, stuk, stuk. Walizka toczy się na
kółkach dalej. Zmieniam łóżka. Środki komunikacji. Starzy znajomi. Nowe twarze.
Dużo nowego. Mniej starego. Tłok. Gwar. Chaos. Hałas. Domy z duchami. Noc w
centrum handlowym w dziale monitoringu. Chwila oddechu w domu rodzinnym.
Ukojenie wiejskiej ciszy.
Tworzę małe oazy i je opuszczam. Jestem dla innych. Jestem dla
siebie. Słucham. Trochę mówię. Dochodzę do wniosku, że ciągle za dużo słów.
Moje dłonie przejmują kontrolę i masażem przekazują więcej niż głos. Masuję.
Pracuję. Dużo. Intensywnie. Wzruszam się. Pokonuję kolejne ograniczenia i te
wewnętrzne i zewnętrzne. Kolejny klient i nowy wniosek: daję jedynie „receptę”,
czy ją wykupisz i weźmiesz lek, zależy od Ciebie, ja idę dalej, to nie moja
sprawa. Najczęściej stoisz przed „apteką” i po chwili namysłu odchodzisz
uznając, że przekroczenie jej progu nazbyt trudne i ryzykowne. Bo nie wiesz co
tam, i tego nieznanego tam boisz się tak bardzo, że wolisz cierpieć. Twój wybór.
Ja zamykam walizkę i jadę dalej.
Przez chwilę nie wiem już gdzie mój dom i czy mieszkam tu,
czy tam, czy w walizce. Gubię poczucie gdzie mi najlepiej. Z sentymentem
wspominam ostatnie mieszkanie, w którym spędziłam trzy lata. Zbudowałam siebie.
Wzmocniłam siebie. Pokochałam siebie. Poukładałam siebie. I… Poszłam dalej. Czy
to znaczy, że zburzyłam, osłabiłam, odkochałam? Chwilowe zagubienie i tęsknota za
miejscem powoduje, że upuszczam kilka łez. Z muzyką w uszach wędruję znajomymi
ulicami. Obce się wydają, choć tak doskonale spenetrowane. Coś się zmieniło. Jestem
inna. Kolejna myśl zaskakuje: przywiązałam siebie do starego miejsca,
uwarunkowałam swoją całość okolicznościami przyrody w których przychodziło mi
spać bezpiecznie i spokojnie. A kiedy ruszam dalej to jakby mniej mnie. Otóż
bzdura. Niczego nie tracę. Mogę mieć siebie caluśką wszędzie. Więc zabieram
siebie do nowego łóżka, a kiedy z niego wstanę będę bogatsza o tę jedną noc.
Wędruję dalej, coś mnie gniecie. Coś ściska. Tęsknię. Gadam
z sobą. Czego mi brakuje? Co się zagubiło? Ano strefa komfortu jakaś odległa.
Tego samego dnia moja dusza raczy mnie kolejnym wnioskiem, który robi we mnie
ogromną różnicę: Twoja strefa komfortu jest w Tobie, zawsze i wszędzie w niej
możesz być. Nie buduj jej na zewnątrz. Nie mieszkanie. Nie praca. Nie związki.
Nic Ci jej nie da. Nic. Ona solidną budowlą wewnętrznego świata. Ty możesz ją
zburzyć. Ty możesz ją postawić. Wybrałam to drugie. I… Wszystko po raz kolejny
się zmieniło, a we mnie spokój, choć wrześniowe fale tak dziko biją o
falochrony…

Przemówiłaś do mnie. Może raczej do mojego serca. W jednej chwili stałaś się mi bliska. Dziękuję.
OdpowiedzUsuńZ daleka blisko pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPS Dziękuję.